Cień Kosowa (suplement - część III)
2014-09-18 09:52:51
Dobroć człowieka bardziej śmierdzi
niż tkwiące w nim zło, ponieważ dobroci
nie zdołano jeszcze poznać.

Henry MILLER
Alvin Toffler, znakomity amerykański pisarz i futurysta w swej książce Wojna i anty-wojna (jak przetrwać na progu XXI wieku) napisał, iż kiedy prawimy dziś innym o pokoju w zasadzie „mówimy o wojnie, prowadzonej w zaskakująco nowych warunkach” pogrążając się „….. w nowym średniowieczu plemiennych nienawiści, dewastacji globu i wojen mnożonych przez wojny”. Ten cykl – wraz ze wspomnianym w części I esejem politycznym pt. Cień Kosowa (czyli post-jugosławiański spleen) - też ma na celu być w minimalnym przynajmniej stopniu (bo w jednostkowo-politycznym przypadku) potwierdzeniem przypuszczeń Tofflera sprzed przeszło dwóch dekad.
Istotą wojny jest zabijanie Innego. Po to bierze człowiek karabin, pistolet, siada za stery samolotu, czołgu, łodzi podwodnej. Dziś kieruje dronem (za pomocą przestrzeni wirtualnej) siedząc w schronie wykutym gdzieś w skałach (np. w stanie Utah) i decydując o zbombardowaniu rakietą jakiegoś zgrupowania ludzi; terrorystów-talibów w Afganistanie, rodziny Jemeńczyka siedzącego w Guantanamo czy wesela pusztuńskiego na pograniczu afgańsko-pakistańskim. Ten nie robi błędów kto nic nie robi. Na wojnie błąd – immanentny każdemu ludzkiemu działaniu (a wojna jest takim przedsięwzięciem jak najbardziej) – kosztuje w dwójnasób; albo powiększoną liczbą strat własnych, albo
- jak przy zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad wschodnią Ukrainą (17.07.2014) w strefie działań wojennych przez ponoć donieckich powstańców
- jak przy trafieniu przypadkową rakietą przez krążownik US Navy stacjonujący w cieśninie Ormuz rejsowego samolotu irańskiego z ponad 330 osobami na pokładzie, znajdującego się w chwili trafienia go pociskiem rakietowym w strefie powietrznej Iranu (prezydent USA Ronald Reagan ubolewając nad „straszliwą tragedią ludzką” zauważył jedynie niezamierzoną pomyłkę US Navy)
- jak w przypadku rosyjskiego Tu 154 lecącego do Tel Awiwu, który został trafiony rakietą (podczas ćwiczeń floty ukraińskiej) nad M. Czarnym (4.10.2011)
I jest wtedy szokiem dla atlantycko-łacińskiej opinii publicznej, świata mediów, polityków i celebrytów funkcjonujących w ciepełku złudnej rzeczywistości zachodniego luksusu i stabilizacji, wirtualnych problemów quasi-egzystencjalnych i wyimaginowanej (przez to) realności naszego globu. Zatrwożeniem, przerażeniem, trwogą. I obudzeniem – tak przy okazji - dawnych demonów mających zawsze źródło w irracjonalizmie, afektach, emocjach, pasjach, żarliwości, maniach czy namiętnościach.
Bo patrioci, normalni, cywilizowani obywatele, porządni mieszczanie (czyli – tzw. klasa średnia) i konsumenci współczesnej kultury oraz quasi-wiedzy o świecie oferowanych im przez pluralistyczne – podobno – media „… zawsze mówią o umieraniu za kraj, nigdy o zabijaniu za kraj” (Bertrand Russell).
To jest właśnie tragizm używania oręża wojennego, oręża przeznaczonego do zabijania ludzi. Często przypadkowo tak się dzieje. Tak się musi dziać na wojnie. Ale z drugiej strony trzeba dodać, iż współczesna kultura, wzmocniona nowoczesnymi technologiami audiowizualnymi, została niebywale naładowana, została przenicowana do spodu, nasiąknęła niczym gąbka agresją, nienawiścią, kultem siły i energii życiowej (tylko najsprawniejsi i najbardziej operatywni, przedsiębiorczy czyli bezwzględni na rynku, na każdej płaszczyźnie ludzkiej współpracy i rywalizacji zwanej rynkiem – czyli ci którzy najskuteczniej rozpychają się łokciami są elementem najlepszym, najwartościowszym, spijają wszystkie „soki sukcesu” życiowego, biorąc pod uwagę całość populacji). Bo to się – agresja, nienawiść, wojna – doskonale sprzedaje. I osiąga się z tego fantastyczne (multimedia i show-business to przedsięwzięcia niesłychanie dochodowe) zyski. To też jest efekt czołobitności i admiracji dla ofensywnych, rzutkich i przedsiębiorczych – a jednocześnie: bezwzględnych, bezdusznych zdehumanizowanych, mających przed oczami jedynie swój zysk który przeradza się w ogólnie panującą atmosferę, gdzie ów pietyzm dla agresji i przemocy jest elementem podstawowym i zasadniczym, wpływającym z jednej strony na postrzeganie świata i relacji interpersonalnych, a z drugiej – agresja i nienawiść są kodowane w świadomości jako coś powszechnego, banalnego, zwyczajnego, jako normalny składnik ludzkiej egzystencji.
I ci, wspomniani już wcześniej – przerażeni, zarówno rzeczywiście jak i dla PiaR-u, dla medialno-politycznej poprawności, dla lepszego imagu - niepotrzebną i przypadkową (ta przypadkowość czyni śmierć tylu ludzi dodatkowo banalną) śmiercią pasażerów malezyjskiego Boeinga (dziś, ponad 6 tygodnii po owym dramacie, media dziwnie zamilkły na temat przyczyn tej katastrofy) - politycy, dziennikarze, celebryci i opinia publiczna nie są całkowicie świadomi, iż tego typu tragedie, morderstwa z inicjatywy władz (demokratycznych, cywilizowanych, zachodnich – w świetle przyjętych standardów), jawne zabójstwa są przez te same media ignorowane, albo prezentowane w klimacie wirtualno-bajkowo-rozrywkowego filmu, dziejącego się obok nas. Są codzienną rzeczywistością naszej cywilizacji – podobno stanowiącej clou rozwoju ludzkiego gatunku – i mającej zamiary (szczytne w swych założeniach, w zderzeniu z praktyką stanowiące karykaturę i przejaw czystego cynizmu) nieść swe wartości na cały nie-zachodni świat. Takimi są bowiem:
- kapturowe zabójstwa (przy pomocy dronów, komand działających prawie na całym świecie ) jak w przypadku np. całej rodziny Anwara Awlakiego (Jemen),
- przetrzymywanie w quasi-obozie koncentracyjnym, bez wyroku, bez procesu, bez konkretnych i postawionych w procesie przygotowawczym zarzutów ludzi nawet przez 10 lat (Guantanamo)
- egzekucja – bez sądu – w Pakistanie Osamy ibn Ladena
- zabicie przez Izrael duchowego przywódcy Hamasu Szejka Ahmada Ismail’a Jasina
- porwanie prezydenta obcego kraju (Manuela Noriegi, Panama) osądzenie go za narko-biznes (wcześniej gdy tenże Noriega po szkoleniu przez CIA w tzw. Szkole Ameryk prokurował katastrofę legalnie i demokratycznie urzędującego prezydenta Omara Torrijosa, zwalczał lewicowych partyzantów i współpracował ściśle z USA w ramach wszelkich akcji przeciwko siłom postępu w Ameryce Środkowej jego uwikłanie w ten proceder absolutnie Jankesom nie przeszkadzało) i osadzenie na wiele lat w amerykańskim wiezieniu.
Labilność ocen i opinii, upublicznianych czy rozpowszechnianych przez mainstreamowe media, takich jednonogich (czyli – kulawych), jednookich (czyli- ślepych), faryzejskich informacji – choć cały czas prawiących ludowi o moralności, wartościach, etyce i wyższości cywilizacyjno-kulturowej naszej formacji cywilizacyjno-kulturowej przez intelektualistów jest w tych mediach pełno - musi odrażać, musi mierzić, musi odrzucać (intelektualnie, estetycznie – wszelako). Chce się zakrzyczeć – mówcie jak Macciavelli, jak Stalin, jak Hitler, jak islamiści-terroryści: jawnie, bez owijania w bawełnę, z odkryta przyłbicą. O co chodzi i jakie są wasze zamiary w urządzeniu na nowo świata. Wtedy jest uczciwiej, wtedy jest klarowniej, wtedy wiadomo „who is who”. I o co chodzi …….
To zupełnie tak jak renesansowy papież Aleksander VII (1665-67) rzekł był w przypływie ówczesnego political corectness i watykańskiej szczerości oraz oczywistej fanfaronady – której katolikom (i innym chrześcijanom także, choć ową pewność czerpią z innych niźli „papiści” źródeł) ponoć nigdy nie brakuje z racji plenipotencji danych im od swego Boga – iż „zły katolik jest zawsze lepszy od dobrego heretyka”. I nic tu zaklęcia o kulturze, prawach człowieka, humanizmie, cywilizacji, zdobyczach nauki i wyżynach humanistyki. I tak samo ów zacytowany szlagwort papieski, w swej istocie, ma tyle wspólnego z istotą przesłania jezusowego Kazania na Górze co zaklęcia o postępie, demokracji, prawach człowieka, cywilizowaniu „dzikich” (skąd to znamy, skąd ?), miłosierdziu itd. w zderzeniu z realiami polityki Zachodu.
Wracając do przywoływanego tu już Tofflera w kontekście zdziwienia co do formy trwającego konfliktu na wschodzie Ukrainy trzeba mówić o „odmasowieniu” konfliktów wojennych, o ich „punktowości” (tu walki w miastach takich jak Sarajewo, Donieck czy Ługańsk, a wcześniej – Mogadiszu, Bejrut są typowymi tego przykładami), o „wojnie w niszy”. Bo to niby wojna, niby interwencja, niby poparcie międzynarodowej społeczności dla atakowanego Kijowa (a raczej – dla zwolenników aktualnej władzy w Kijowie): ta wojna-nie-wojna jest kolejnym potwierdzeniem tego rodzaju konfliktów w XXI wieku. To wojna technologiczna, wojna high-tech, wojna medialna, rozgrywana tak w realu jak i przestrzeni wirtualnej, w przestrzeni propagandowej, w przestrzeni symbolicznej, historycznej, kulturowej – czyli w świadomości i mentalności. Rozproszenie współczesnego świata, wolność i jednostkowość dają też się odczuć na polach bitew i wojen. Zapowiedzią tej formy działań bojowych - klasycznym w swoim wymiarze - była wojna w b. Jugosławii. Dziś starcia w rejonie Doniecka-Ługańska są kolejnym potwierdzeniem tezy Tofflera charakteryzującego m.in. wojnę III fali.
Takim syndromem współczesności, współczesności rozproszonej, dyspersyjnej, anty-centralistycznej dotknięta została też istota wojny (jako przedłużenie polityki). No i prywatyzacja wojen, jak wszystkiego wokoło, na podobieństwo Średniowiecza. Na naszych oczach wracają do gry, do rzeczywistości, w masowej i medialnej postaci, tzw. „psy wojny”, kondotierzy – analogia z dokonaniami i wizerunkiem Johna Hawkwooda, Facino Cane, Gattamelatty, Cesare Borgii, Albrechta von Wallensteina czy Johana von Tilly’ego są ewidentne - najemnicy: w Europie XXI wieku. Przypomnieć jednak warto, iż już podczas rozpadu Jugosławii miał miejsce masowy import islamskich mudżahedinów (dziś nazywanych dżihadystami) przy poparciu – logistycznym, finansowym, militarnym - Zachodu jako wsparcie Bośniaków w walce przeciwko Serbom ([patrz]: Jurgen Elsaesser, Jak dżihad przybył do Europy, Marek Waldenberg, Rozbicie Jugosławii). Analogicznie działo się w Kosowie.
Tajemnicą poliszynela – nie wiedzą o tym tylko polskojęzyczne media milcząc jak grób na ten temat – jest że od lutego 2014 roku zwiększa się aktywność słynnej z obecności (i kompromitacji) w Iraku prywatnej Agencji Ochrony rodem z USA Black Water (dziś nazywanej – nomen omen: za platońską Akademią – Academi). Ta – i inne – prywatne armie, de facto; zastępy najemników czy współczesnych kondotierów, czynnie walczą po obu stronach ukraińskiej wojny domowej. Kijów wspomagają Szwedzi (jeden z neonazistów szwedzkich został pojmany przez donieckich bojowników), Łotysze, Amerykanie, Kanadyjczycy (podobno też i Polacy); po stronie rosyjskojęzycznych powstańców są rosyjscy najemnicy (także z Czeczenii, finansowani przez Ramzana Kadyrowa), ale i sporo Greków, Serbów (najwięcej), Czarnogórców, Bułgarów, ale także Hiszpanie, Francuzi, Włosi.
To samo obserwuje się dziś w Iraku/Syrii gdzie islamiści-dżihadyści tworzą kalifat Iraku i Lewantu, w Nigerii i Kamerunie w obliczu działań Boko Haram, w Afryce Subsaharyjskiej od Mali, przez Niger i Czad po Somalię, Ugandę, Sudan i Sudan Południowy (zagrożone ofensywą islamizmu i popadnięciem w dno „czarnych dziur” anarchii, bezrządów, walk wszystkich ze wszystkimi są spore obszary Kenia i Etiopii oraz wiele małych krajów w Afryce Zachodniej), w Afganistanie czy Jemenie. Nie ma jednolitych frontów, starcia są „punktowe”, armie „rozproszone”, pojawiają się w liczbie ograniczonych ilościowo komand epizodycznie i nagle znikają. I tak samo jak na Ukrainie walczą w tych oddziałach najemnicy pielgrzymujący po całym świecie za sławą (internetową), za pieniędzmi, za adrenaliną, za realizacją jakichś idei (politycznych, nacjonalistycznych, religijnych).
Wraz „z wojną w Zatoce” pisze Ignacio Ramonet (le Monde Diplomatique) „telewizja przejęła władzę”’ nad stylem, interpretacją zdarzeń, wiedzą i ich oglądem, narzucając wszystkim – innym mediom i konsumentom – postrzeganie wojen „jako teatrum, jako widowiska, jako kolejnej gry komputerowej czy filmu w stylu science-fiction”. Staje się przez to częścią show telewizyjnego, rozrywką śledzoną na ekranach TV, przesłaniem niosącym o wiele mocniejsze (niż pozostałe media) dawki propagandowo-manipulacyjne. W tym kontekście trzeba ponownie przywołać Tofflera mówiącego, że w dzisiejszym świecie „…propaganda wojenna i anty-wojenna często płynąca ze źródeł leżących na drugim końcu świata, a czasami maskująca swe pochodzenia, będzie zręcznie przenikać do serwisów informacyjnych” wypaczając ich sens, prawdziwość, istotę czy genezę konfliktów. Nie mówiąc nic o ich złożoności.
Podsumowaniem tych rozważań niech będzie myśl zaczerpnięta z eseju Jeana Baudrillarda mówiąca, iż totalna mediatyzacja i teatralizacja współczesnej rzeczywistości powoduje wzmocnienie uprzedzeń świadomego i krytycznie nastawionego widza do pokazywanych obrazów gdyż wzmacniają one jednostronnością, totalizmem i nachalnością przekazu fikcyjność charakteru prezentowanych wydarzeń, tworząc wrażenie ich nierzeczywistości. W dalszej kolejności widz staje się nieczuły, pozbawiony empatii dla ofiar i tragedii (kolejne teatrum, kolejny show).
Znów media – polskie w szczególności – dają popis jednostronności przekazu (czyli manipulacji faktami), próby wywierania na odbiorcę określonej presji celem percepcji wiedzy o konflikcie wg scenariusza opisywanego pojęciem z dorobku Melchiora Wańkowicza (czyli popularnym „chciejstwem” wedle własnych mniemań, sympatii i uprzedzeń, nie obiektywnych, chłodnych bez emocjonalnych sądów), czystej negatywnej propagandy. Przy tym pokazują – po raz kolejny (jest to scenariusz przyjęty podczas rewolty Majdanu z wyraźnym podziałem ról: jedni – czyli ci którym my kibicujemy – są angelicznie czyści, absolutnie dobrzy, kierują nimi totalnie pozytywne intencje i zamiary, ci których nie lubimy, ci do których jesteśmy uprzedzeni, ci którzy są nam obcy, uwierający swą obecnością naszą świadomość przedstawiani są jako potwory, strzygi, chimery, zombie, nie-ludzie. Tym samym odbiera się im człowieczeństwo (i godność, racjonalność, uczucia i inną poza złem wcielonym motywację). Tak było przy konflikcie w byłej Jugosławii (zwłaszcza w Bośni i w Kosowie gdzie sympatie – a w zasadzie: antypatie wobec Serbów en bloc – zagłuszały wszelką racjonalność analizy sytuacji oraz potencjalne zagrożenie niesione przez logistyczne wsparcie i import mudżahedinów-islamistów na Bałkany).
Dzisiejsze wydarzenia na Ukrainie pasują do koncepcji >jugosłowiańskiego scenariusza< opracowanego przez władze Stanów Zjednoczonych" - mówi światowej sławy serbski reżyser, Europejczyk pełną gęba (wedle przyjętych powszechnie norm i biorąc pod uwagę zakres jego zainteresowań czy twórczości) Emir Kusturica. „Jest to kontynuacja tego, co miało miejsce w Jugosławii. W naszym kraju, kiedy się on rozpadał, wszyscy oskarżali Miloszewcza. Ale zapomnieli, że George Bush w 1991 roku oświadczył, że Stany Zjednoczone będą nawiązywać stosunki dyplomatyczne tylko z tymi republikami, które odłączą się od Jugosławii. A potem przez cztery lata słuchaliśmy propagandy na temat winy Miloszewicza”.
Serbowie i tzw. „Jugo-nostalgicy” winni iść z duchem czasu, dokonać publicznej ekspiacji, przestać żyć mitami, zapomnieć …… (Serbowie o Kosowie i roli tej ziemi w historii ich kraju, w rodzeniu się ich tożsamości, w tworzeniu ich legendarnego jestestwa, a „Jugo-nostalgicy” o Josefie Broz Tito i jego dokonaniach, jego dziecku jakim była powojenna Jugosławia gdyż on jako „komunista” nie może być łączony z jakimikolwiek pozytywnymi wrażeniami czy uczuciami). I tak samo myśli się o Rosjanach czy „sojuzo-nostalgikach” na obszarach od Bugu i Bałtyku po Władywostok i Kamczatkę. O tzw. „ludziach radzieckich” (to określenie wypowiada się zawsze z pogardą, wyższością i absmakiem). O pogardliwie określanych „internacjonalistach” (tu nad Odrą, Wisłą i Bugiem także) nie ma co wspominać..
Dziwne, że ci sami ludzie, którzy zalecają wszystkim Innym wyrzeczenie się swej mitologii i wartości (niesionych przez historię), totalne „naplucie” na swój byt i dokonania, kultywują w sposób często bałwochwalczy, bezrefleksyjny, doktrynerski i ślepy własne mity, tworząc nierzeczywiste przekazy, apokryfy, legendy. Przykłady Powstania Warszawskiego i Solidarności są tego najlepszym przykładem.

poprzedninastępny komentarze