WOŚP- czyli mit i fikcja solidaryzmu społecznego
2016-01-18 21:14:04
Polacy lubią tworzyć i pielęgnować mity na swój temat, które mają pokazać ich w jak najlepszym świetle i dać z tego powodu narodową satysfakcję i dumę. Jestem z takich wielkich mitów jest Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i jej twórca- Jerzy (Jurek) Owsiak.

Mit WOŚP jest następujący: W Polsce szpitalom zwłaszcza dziecięcym brakuje sprzętu medycznego, a brakuje bo jak wiadomo służbie zdrowia brakuje pieniędzy na jego zakup, bo brakuje na wszystko generalnie i wszyscy o tym wiedzą. Brakuje na przykład inkubatorów dla wcześniaków. Bez tego sprzętu dzieci umierają. To znaczy- brakowałoby sprzętu i dzieci by umierały nie mając dostępu do odpowiedniego sprzętu medycznego- gdyby nie WOŚP… I jego wspaniały założyciel, twarz i organizator- Jerzy Owsiak. Dla Polaków znany jako po prostu Jurek, bo to przecież skromna i przystępna, równa ze wszystkimi osoba… Jurek wymyśla coroczną zbiórkę pieniędzy, dzięki której szpitale otrzymują odpowiedni, brakujący sprzęt i wszystkie dzieci są uratowane. Dzięki niezwykłej, niespotykanej nigdzie indziej na świecie ofiarności całego narodu. Kto śmie w to wątpić, skoro „w każdym szpitalu jest pełno sprzętu z serduszkami”, a media i internet pełne są opowieści o dzieciach uratowanych dzięki „sprzętowi z WOŚP”- jeśli nie własnych, to dzieci bliskich lub znajomych. Przed każdym dorocznym „finałem” w telewizjach publicznych i prywatnych pokazywane są migawki ze szpitali, gdzie pracuje sprzęt WOŚP, a matki chorych dzieci opowiadają jak są wdzięczne WOŚPowi za sprzęt który leczy i ratuje życie ich dzieci… WOŚP, poprzez masowy udział w nim chyba większości obywateli (sam Jurek Owsiak ma ponad 90% poparcie społeczne, wyższe nawet niż miał za życia Papież Jan Paweł II), zarazem „uczy solidaryzmu społecznego i jest dowodem na wielką solidarność Polaków”.

Dlaczego jednak to mit? Bo wszystko powyższe jest nieprawdą lub manipulacją… Po kolei postaram się to uzasadnić, choć nie jest łatwo przekonywać odbiorców, którzy byli latami epatowani zachwytami nad WOŚPem i sami w tej akcji uczestniczyli, przeważnie jako darczyńcy- wrzucając pieniądze do puszek.

Przede wszystkim mitem jest, że szpitalom brakuje sprzętu medycznego, zwłaszcza ratującego życie dzieciom, jak chociażby inkubatorów dla wcześniaków. To że jakiś sprzęt został zakupiony przez WOŚP nie jest równoznaczne z tym, że tego sprzętu by nie było, gdyby go nie zakupił WOŚP. Jest to proste logicznie stwierdzenie. Jeżeli ktoś dał mi coś w prezencie to nie oznacza, że gdyby takiego prezentu nie dostał- to nie kupiłby sobie takiej samej rzeczy sam. Zwłaszcza gdyby to była rzecz niezbędna do życia, a nie jakiś oryginalny upominek. Szpitalom nie brakuje pieniędzy na sprzęt. Najlepszym dowodem tego stwierdzenia jest fakt, że obecnie większość szpitali jest dochodowa, przynosi zyski. Jeśli tylko szpital ma kontrakt z NFZ, a inaczej nie podejmuje się leczenia, to w wartość tego kontraktu jest wliczona także konieczność zakupu sprzętu (raz na jakiś czas, gdyż jak wiadomo sprzęt jest wielokrotnego użytku i służy wiele lat). To dlaczego szpitale mają sprzęt WOŚP? Na tej zasadzie, jak każdy nawet dostatnio żyjący człowiek może mieć jakieś rzeczy które otrzymał w prezencie… WOŚP co roku rozsyła do szpitali ankietę z zapytaniem, czego potrzebują, tzn. co planują kupić. Wtedy WOŚP oferuje przekazanie wybranego sprzętu za darmo. Warunkiem jest oczywiście, by na sprzęcie było logo WOŚP… By jak najwięcej osób to zobaczyło, a może nawet pokazała telewizja i inne media…

Generalnie sprzęt w służbie zdrowia to ok. 5% kosztów jej funkcjonowania, czyli margines. A ten kupowany przez WOŚP to jakiś 1% wydatków na sprzęt całej służby zdrowia, czyli jeszcze mniejszy margines… Mówią o tym dane o rynku sprzętu medycznego (ok. 4 mld zł) oraz wydatków NFZ (68 mld) do których należy dodać wydatki prywatnej medycyny (ok. 20 mld). WOŚP zaś zakupuje sprzęt za ok. 40 mln złotych, czyli na każde 2000 zł środków publicznych i prywatnych WOŚP wydaje 1 zł. Siłą rzeczy nie może to mieć jakiegokolwiek znaczenia dla funkcjonowania służby zdrowia, zwłaszcza skomercjalizowanej, jaka jest w Polsce… Szpital który dostaje kontrakt- leczy. Nie leczy nikogo ponad kontrakt. A jak ma kontrakt, to go stać na sprzęt, to oczywiste. Jedyny efekt tego, że jakiś sprzęt szpital dostanie od WOŚP jest taki, że zaoszczędzi trochę pieniędzy. Czy pójdą one na leczenie? Jeżeli nawet, to nie będzie to żadna istotna kwota w skali służby zdrowia. Te pieniądze jednak mogą pójść na coś zupełnie innego, np. premie dla dyrekcji szpitala… To może być główny efekt zbiórek, a nie „ratowanie życia chorych dzieci”…

Innym mitem związanym z WOŚP jest „niezwykła, niespotykana nigdzie indziej ofiarność polskiego społeczeństwa”. WOŚP zbiera co roku, zaokrąglając, ok. 60 mln zł. W Polsce dorosłych ludzi jest 30 mln. Daje to więc ok. 2 złote datku na osobę. Raz w roku. Czy to można nazwać „wielką ofiarnością”? Poza tym wrzucenie monety do puszki nie kosztuje żadnego wysiłku. WOŚP zadbał o komfort darczyńców gdyż nie trzeba się w ogóle fatygować, nawet siadać do internetu by zrobić przelew- wolontariusze z puszkami podchodzą sami, podkładając puszkę „pod rękę”… Ot i cały wysiłek, ofiarność- wyciągnąć z kieszeni jakieś drobniaki… Tylko dzięki masowej skali zebrana kwota jest znaczna, choć niewielka, śladowa, bez znaczenia dla kosztów funkcjonowania służby zdrowia w Polsce, nawet samych oddziałów dziecięcych… Wbrew temu co głosi Jurek Owsiak i media, które co roku obwieszczają pobicie rekordu dobroczynności, dobra po prostu… Generalnie nie jestem fanem organizacji charytatywnych, bo uważam je za nieskuteczne w rozwiązywaniu problemów, a jedynie dające dobre samopoczucie ofiarodawcom- ale nawet Szlachetna Paczka która nie ma tak wielkiego medialnego i samorządowego wsparcia w postaci organizowanych koncertów, nie ma tylu wolontariuszy- potrafiła zebrać większą kwotę i skierować ją faktycznie na pomoc faktycznie potrzebujących ludzi w Polsce…

Czy wreszcie WOŚP buduje poczucie więzi i solidaryzmu społecznego w Polsce? Nie, z powodów związanych z tym co napisałem wcześniej. Tworzy się tylko mit tego, że Polacy są skłonni do wielkich gestów solidarności. Wyciągnięcie raz do roku 2 złotych z kieszeni nie jest ani gestem solidarności, ani nie buduje więzi. Jeżeli to na chwilę, góra na jeden dzień. I to głównie dlatego, że tego dnia odbywa się to w atmosferze narodowej zabawy, festynu w którym niemal każdy chętnie weźmie udział dla samej zabawy.

Generalnie wszystkie organizacje charytatywne działają na podobnej zasadzie co WOŚP, tyle że w przypadku WOŚP wszystkie negatywne (jak i ewentualne pozytywne) cechy są spotęgowane. Nie rozwiązują żadnych problemów, tworzą tylko pozory rozwiązania, a służą głównie dającym drobne datki uspokojeniu ich sumień, dają dosyć obłudne w tym kontekście poczucie spełnienia obowiązku wobec potrzebujących. Nie dotyczy to oczywiście tych, którzy mocno się w te akcje angażują pracując jako wolontariusze, ale to jest znakomita mniejszość społeczeństwa. Co gorsza, w ten sposób tworzy się w społeczeństwie fałszywe przekonanie, że akcje charytatywne mogą stanowić realną alternatywę dla działań systemowych. Sądzę że nie przypadkiem tak masowa akcja charytatywna udała się tylko w Polsce, która zarazem należy do krajów o najniższym kapitale społecznym, a wydatki publiczne (i ogólnie) na służbę zdrowia w stosunku do PKB sytuują ją na końcu listy krajów OECD...
Opcja Orbanowska w Krytyce Politycznej
2013-05-11 10:44:14
"Krytyka Polityczna" opublikowała tekst, w którym autorka broni przedsiębiorców i stawia ich w jednym szeregu z pracownikami, wyzyskiwanymi przez zagraniczne sieci handlowe (http://www.krytykapolityczna.pl/felietony/20130502/drobni-przedsiebiorcy-na-czele-pochodu). Tekst ten odpowiada podejściu prezentowanemu przez Premiera Orbana- faworyzowania rodzimych małych i średnich przedsiębiorców kosztem zagranicznych koncernów. Przeciwstawienie takie jest jednak fałszywe, przykro więc że znajduje miejsce w Krytyce Politycznej, uchodzącej za środowisko lewicowe. To pokazuje, że w sprawach ekonomicznych lewicowa myśl w Polsce praktycznie nie istnieje, jeżeli jedyne co potrafi to kopiować pseudo-populistyczną politykę prawicy...

Autorka opisuje, jak małe i średnie polskie firmy i przedsiębiorcy są gnębieni i wyzyskiwani przez sieci handlowe. A jednocześnie jak szanują swoich pracowników.... Co do szacunku- oczywiście, szanują- zwłaszcza tych pracowników, którzy dużo i wydajnie pracują, mało oczekując w zamian, czyli nie są "roszczeniowi". Takich pracowników oczywiście polscy przedsiębiorcy bardzo szanują i lubią...

Odnośnie wyzysku przez sieci handlowe- to zacznijmy od tego, że sieci handlowe muszą same oferować jak najniższe ceny, bo klienci sklepów tego oczekują- a oczekują dlatego, że Polacy zarabiają mało. Sieci handlowe przenoszą te naciski na dostawców, czyli polskich przedsiębiorców. Co wtedy robią przedsiębiorcy? Przenoszą naciski na pracowników- obniżając realne wynagrodzenia, uciekają w umowy śmieciowe i szarą strefę. Sami przedsiębiorcy najmniej na tym tracą. Ekonomicznie można to zjawisko opisać także tak, że sieci handlowe dlatego naciskają na obniżki cen przez przedsiębiorców- bo widzą, że są oni skłonni rekompensować to poprzez oszczędności na kosztach wynagrodzeń za pracę...

Nic się więc nie zmienia w strukturze wyzysku, jak kapitalizm kapitalizmem. Na szczycie są korporacje, ale przedsiębiorcy są tuż pod nimi. Zresztą prędzej korporacje przestrzegają przepisów prawa pracy, niż przedsiębiorcy. Poza tym są lepiej zorganizowane, bardziej efektywne ekonomicznie- dlatego dla gospodarki większe firmy są korzystniejsze. Na samym dole jak zawsze pozostają pracownicy, jako ludzie pracy, z których pracy żyją inni- przedsiębiorcy i korporacje.

Jedyną stroną, która mogłaby coś zmienić w sytuacji pracowników, jest polityka rządu, który mógłby lepiej egzekwować stosowanie kodeksu pracy, zlikwidować "umowy śmieciowe", obniżać podatki od pracy a podwyższać od zysków (korporacji jak i przedsiębiorców krajowych), czy podwyższać płacę minimalną. Dziś rząd jednak stoi po stronie wyzysku, a nie pracy- i tylko w tym sensie nie należy mieć pretensji do pracowników, czy do korporacji. To co się dzieje na rynku pracy to w 90% wina liberalnej polityki rządu, a nie dobrej czy złej woli pracodawców...
Gadomski bredzi
2013-02-15 09:46:31


Gadomski w Gazecie Wyborczej napisał, co zostało wyróżnione jako główna teza tekstu, że “Im silniejsza jest ochrona pracowników zatrudnionych, im hojniejsze są przywileje, z których korzystają, tym większe jest bezrobocie". Teza z pozoru wydaje się oczywista- większa ochrona pracowników to mniejsza chęć zatrudniania przez pracodawców (bo w razie czego trudno będzie takiego pracownika zwolnić). To jednak tylko jeden czynnik. Inne przemawiają za tezą przeciwną- większa ochrona przed zwolnieniem to po prostu mniej zwolnień w gospodarce, a więc mniejsze bezrobocie z tego tytułu. Które tendencje się równoważą? Wymagałoby to badań, których rzecz jasna nie ma, w każdym bądź razie Gadomski na żadne się nie powołuje, kierując się wyłącznie przekonaniem o nieomylności własnego “widzimisię”.

Ośmieszające dla szefa publicystyki ekonomicznej Gazety Wyborczej jest przywoływanie przykładu Hiszpanii i Włoch, dla poparcie swojej tezy o bezrobociu wynikającym ze zbyt dużej ochrony pracowników. Wiadomo przecież, że bezrobocie w tych krajach wynika przede wszystkim z kryzysu finansowego, który te kraje dotknął szczególnie dotkliwie, a w Hiszpanii ponadto doszło do załamania rynku nieruchomości który wcześniej przez wiele lat był wiodącym elementem hiszpańskiej gospodarki, generującym zatrudnienie. Ponadto, jakiś czas temu Rzeczpospolita pisała, że Hiszpania ma właśie bardzo elastyczny kodeks pracy, którego skutkiem był co prawda duży przyrost miejsc pracy w czasie ekonomicznego boomu, z drugiej jednak strony- przegrzanie rynku a potem ostre zwolnienia po wybuchu kryzysu finansowego. Wynika z tego wniosek, że łatwe zatrudnianie jest także pułapką dla gospodarki, takie miejsca pracy są niewiele warte.

Mamy też przykład Niemiec, gdzie przecież pracownicy mają mocną pozycję, silne są też związki zawodowe- a jednak bezrobocie, i to w czasach kryzysowych, jest rekordowo niskie.

Dlaczego w ogóle zajmować się publikacjami Witolda Gadomskiego? Niestety swoje brednie, podyktowane ideologią neoliberalną, gdzie liczy się tylko interes przedsiębiorcy a pracownika nie liczy się w ogóle, wypisuje on w bardzo wpływowej gazecie, jaką jest Gazeta Wyborcza. Jej publikacje mają wpływ na politykę prowadzoną przez obecny rząd, tak jak miały wpływ na kolejne rządy i to od 89 roku... Z opłakanymi skutkami dla społeczeństwa i gospodarki...
WOŚP nie ratuje życia!
2013-01-11 09:15:32
Główne, wiodące hasło WOŚP, rozpowszechniane na plakatach i w wypowiedziach Jurka Owsiaka, mówi że „sprzęt WOŚP ratuje życie dzieci”. Dzięki temu hasłu akcja ma ogromne poparcie społeczne, a także wsparcie mediów oraz samorządów- bo kto by śmiał odmówić ratowania życia i to dzieciom? Tymczasem hasło to jest kompletnie fałszywe…

Jeżeli jakaś instytucja ratuje życie dzieci w Polsce, to nie WOŚP- ale ten wzgardzany, także przy okazji promowania WOŚP, publiczny system ochrony zdrowia. Bo sam sprzęt ani nie leczy, ani nie ratuje życia- potrzebni są lekarze, pielęgniarki, leki, do tego dochodzą koszty utrzymania budynków szpitali, sprzątania, itd. itp… W całym systemie opieki zdrowotnej koszty zakupu sprzętu nie przekraczają 10% wszystkich wydatków.
WOŚP co najwyżej wspomaga ten system. Nie usłyszymy jednak od Jurka Owsiaka, że jego sprzęt sam nic nie może zrobić, powtarza za to na każdym kroku, że „sprzęt WOŚP ratuje życie”, co skwapliwie powtarzają wszystkie media, a za nimi społeczeństwo.

Ale tu można zadać sobie, a raczej Ministrowi Zdrowia pytanie: czy jest w Polsce szpital, którego nie stać na zakup sprzętu, niezbędnego do ratowania życia- a jednocześnie stać go na wszystkie inne koszty związane z leczeniem? Jeżeli są takie przypadki- co jest mało prawdopodobne, skoro zakup sprzętu to tylko 10% kosztów działalności szpitala, a przy jego braku szpital w ogóle nie mógłby świadczyć usług medycznych, a więc nie dostałby pozostałych 90% pieniędzy z NFZ- to Minister Zdrowia powinien podać się natychmiast do dymisji. Bo jak może zabraknąć pieniędzy w wysokości zaledwie 10% całych kosztów? Są lekarze, pielęgniarki, leki- brakuje sprzętu? To oczywiście niemożliwe…

Warto w tym miejscu przedstawić faktyczną skalę działalności WOŚP. Wbrew temu, co głosi Owsiak i inni propagujący WOŚP, nie ma ona wielkiego znaczenia w wymiarze realnym. 60 mln złotych zbieranych corocznie to 1000-razy mniej, niż na ochronę zdrowia wydaje państwo, z naszych składek zdrowotnych. A więc to tak naprawdę ci co płacą składki NFZ chronią i ratują życie i zdrowie, a nie WOŚP i datki na tę organizację.

W polskim systemie zdrowia jeżeli brakuje pieniędzy na ratowanie zdrowia i życia, to przede wszystkim na leki oraz procedury medyczne, czyli wypłaty wynagrodzeń za dodatkowe dyżury lekarskie i pielęgniarskie. Tego jednak WOŚP nie chce uzupełnić, z prostej przyczyny- tylko na sprzęcie można umieścić logo fundacji, by sprzęt stał się zarazem jej reklamą, którą widzą wszyscy pacjenci, co pozwala utrzymywać mit o tym, jak to „sprzęt WOŚP ratuje życie”, „szpitale są pełne sprzętu WOŚP”, itd. itp… To bardzo sprytnie pomyślana akcja, w sensie „dobroczynnego marketingu”.

Ktoś może powiedzieć, że to nieistotne sprawy, bo w końcu cel jest najważniejszy- zebrać jak najwięcej pieniędzy na sprzęt medyczny. Tyle że w przypadku WOŚP dzieje się to poprzez deprecjonowanie publicznej służby zdrowia, poprzez odbieranie jej zasług w leczeniu chorych i przypisywanie ich sobie. Czy cel uświęca wszelkie środki? Nie, bo w tym przypadku może to prowadzić do zniszczenia publicznej służby zdrowia. Bo przecież „jest nic nie warta, bo i tak to Owsiak ratuje życie dzięki zbiórkom pieniędzy”… A wtedy biada chorym, jeśli zostanie im tylko WOŚP…
Homo-liberalis
2012-03-29 17:41:02
Homo-sovieticus to określenie postaw zgodnych z oczekiwaniami systemu komunistycznego. Jednakże przedstawicieli homo-sovieticus na próżno szukać w tamtym systemie, gdyż przytłaczająca większość społeczeństwa raczej się mu sprzeciwiała, niż zgadzała. Reakcją na system komunistyczny było więc ukształtowanie całkowicie odmiennej postawy- homo liberalis- charakteryzującej się sprzeciwem wobec wszelkich form państwowości i wspólnoty.

Homo-liberalis to przeświadczenie, że powszechny dobrobyt, wolność i pomyślność zapewni jednostce wyzwolenie z obowiązków wobec państwa i społeczeństwa, i na odwrót- wyzbycie się państwa i społeczeństwa obowiązków wobec jednostki. Jeżeli nieistniejący powszechnie homo-sovieticus charakteryzował się uległością i wiarą w państwo, to powszechnie istniejący homo-liberalis charakteryzuje się uległością i wiarą w „ wolny rynek”. To jest wyrocznia ostateczna, skazująca jednych na dostanie życie, innych na biedę i wykluczenie ekonomiczno-społeczne. Analogicznie do cech homo-sovieticus wymienionych w Wikipedii, homo-liberalis jest: zniewolony intelektualnie (podlega „praniu mózgów” za pomocą przekazu medialnego), pozbawiony osobowości i godności (jest przede wszystkim „siłą roboczą” lub „konsumentem”, dopiero potem człowiekiem), agresywny wobec słabszych (np. bezrobotnych - uważając ich za gorszych- nieprzystosowanych, nieużytecznych, itp), a uniżony wobec silniejszych (np. pracodawców- uważając ich za „sól ziemi” i łaskawców), itd. itp…

Tak oto, paradoksalnie, system komunistyczny ukształtował człowieka idealnie pasującego do neoliberalnego kapitalizmu. Stworzył społeczny grunt dla zaprowadzenia w krajach postkomunistycznych, a zwłaszcza w Polsce, skrajnych stosunków społeczno-ekonomicznych, w zakresie który w społeczeństwach zachodnich, dla których mnogość świadczeń ze strony państwa (i na odwrót) jest oczywistością, wywołałby powszechny sprzeciw. Ale tam najwyraźniej większość społeczeństwa to homo-sovieticus, którzy wiele oczekują od swojego państwa…
Koniec emerytur
2012-02-26 11:33:17
Wypowiedź wicepremiera Pawlaka, w której stwierdził że nie wierzy w ZUS, czyli w publiczny system emerytalny- skłoniła mnie do pisania tekstu, w którym udowadniałem wyższość systemu emerytalnego publicznego nad samodzielnym odkładaniem na przyszłą emeryturę . Pod koniec pisania uświadomiłem sobie jednak, że chyba jednak wicepremier ma rację… Nie dlatego, że system publiczny jest gorszy od indywidualnego oszczędzania- ale dlatego, że ewolucja systemu emerytalnego, której kolejnego stadium jesteśmy właśnie świadkami, oznacza de facto jego demontaż. W tym sensie nie ma co liczyć na emeryturę z publicznego systemu- nie dlatego, że ten system jest zły, ale po prostu go za jakiś czas nie będzie w ogóle. Przynajmniej w Polsce na to się zanosi, śledząc kierunek ewolucji zmian systemowych. To z kolei efekt poparcia nie tylko elity, ale także społeczeństwa, dla neoliberalnej ideologii, połączonej z typowo polskim przedkładaniem strategii indywidualnych nad zbiorowe.

Demontaż systemu emerytalnego zaczął się od wprowadzenia Otwartych Funduszy Emerytalnych, do których trafia 1/3 płaconych składek emerytalnych. Fundusze emerytalne przynoszą straty, zmniejszając przyszłe emerytury, na co wskazują aktualne wyliczenia i szacunki, wbrew zapowiedziom sprzed wprowadzenia reformy i ówczesnym reklamom funduszy emerytalnych, w których obiecywano emerytury pod palmami… Teraz rząd forsuje, i prawdopodobnie mu się to uda, wydłużenie wieku emerytalnego- dla mężczyzn o 2 lata, dla kobiet zaś aż o 7 lat. W oby przypadkach to bardzo dużo, zważywszy że co prawda dzisiaj życie jest kilka lat dłuższe niż 20 lat temu, nie znaczy to jednak że w tym samym wieku ludzie dzisiaj są bardziej zdolni do pracy, niż kiedyś- zwłaszcza że dochodzi wyczerpanie psychiczne, wypalenie zawodowe- problem który dzisiaj istnieje w dużo większym stopniu, niż wtedy…

Do tego dochodzą zmiany na rynku pracy - coraz powszechniejsze unikanie płacenia składek emerytalnych, poprzez zawieranie „umów śmieciowych” oraz samozatrudnienie, gdzie składka emerytalna jest płacona w ograniczonej wielkości. Co ważne, rząd i koalicja w pełni popierają te zmiany na rynku pracy. Donald Tusk powiedział, że jego córka i syn wolą dostawać większą pensję, niż żeby płacono za nich składki emerytalne… Takie myślenie jest bardzo naiwne- unikanie płacenia składki ZUS jest korzystne głównie dla pracodawcy i pracownik raczej nie dostanie z tego powodu wyższej pensji.

Wszystkie te zmiany- wprowadzenie OFE, wydłużenie wieku emerytalnego, unikanie w majestacie prawa i przy poparciu rządu opłacania składek ubezpieczenia społecznego za pracodawców- oznaczają, że emerytura z publicznego systemu emerytalnego staje się coraz mniej realna, zwłaszcza dla młodego pokolenia. A przecież liberałowie w swoich zapędach reformatorskich nie powiedzieli z pewnością ostatniego słowa… Nawet jeśli cokolwiek się w tym systemie wypracuje, to będzie to z reguły jakieś bardzo niskie świadczenie, wypłacane nie tyle na okres starości co na schyłek życia- nie można tego nazwać emeryturą…

Wicepremier Pawlak powiedział, że nie wierzy w publiczną emeryturę, dlatego odkłada w prywatnym funduszu inwestycyjnym. Problem jednak w tym, że większość Polaków, zwłaszcza młodych, nie ma szans na żadne oszczędności… Nie chodzi więc o to, że nie ma co wierzyć w publiczny system emerytalny. Należy się otrzeć ze złudzeń, że w Polsce będą w przyszłości jakiekolwiek emerytury…
Rutkowski, bo "prywatne jest zawsze lepsze"?
2012-02-10 12:00:48
W powszechnej opinii polskiego społeczeństwa, prywatny detektyw, “Krzysztof Rutkowski”, rozwikłał zagadkę zaginięcia Magdy- policja zaś nigdy by do tej prawdy nie dotarła. Skąd taka pewność, że gdyby nie działania Rutkowskiego, to matka Magdy nigdy by nie wyjawiła prawdy, i że policja nigdy by nie doszła, że matka kłamie mówiąc o porwaniu? To wynik głębokiej ideologizacji polskiego społeczeństwa, w myśl której prywatne będzie zawsze lepsze od publicznego czy państwowego, na tej zasadzie więc prywatny detektyw z założenia jest skuteczniejszy od państwowej policji, a nawet więcej- Rutkowski to prawdziwy detektyw, policja to sami nieudacznicy... Tak działa antypaństwowa ideologia, lansowana w Polsce długo przed zmianą systemową...

Dzięki tej ideologizacji w Polsce w sposób stosunkowo łatwy przebiega proces prywatyzacji sfery dotychczas publicznej, wycofywania się państwa z róznych obszarów aktywności i odpowiedzialności. Zapewne gdyby teraz przeprowadzić sondaż opinii publicznej, większość Polaków zgodziłaby się na likwidację publicznej policji i zastąpienie jej prywatnymi detektywami w rodzaju Rutkowskiego.

Nie twierdzę, że policja jest doskonała. Ale jej mankamenty to w dużym stopniu właśnie skutek braku zaufania do niej i to właśnie głównie z tego powodu, że jest to służba państwowa. Brak zaufania do instytucji policji państwowej pozwala bowiem politykom zaniedbywać tę służbę, nie inwestować w jej rozwój, a zwłaszcza w wydatki osobowe, płace- które są podstawowym środkiem motywującym do lepszej pracy... To z kolei prowadzi do obniżenia jakości pracy policji i koło się zamyka... Korzystają na tym prywatne agencje ochrony i prywatni detektywi, którzy przecież kosztują per saldo o wiele więcej, nie dając przy tym bynajmniej większego poczucia bezpieczeństwa w społeczeństwie...
Jak zostać bohaterem na wzór Owsiaka
2012-01-06 09:38:14
Organizacje charytatywne, zwłaszcza te które mają swoich medialnych liderów, są na Zachodzie już dawno uznane za akcje stricte medialne, promujące swoich założycieli. Ale nie u nas w Polsce- gdzie ich twórcy są uważanych za narodowych bohaterów... W naszym kraju można łatwo zostać takim bohaterem, idąc śladami Owsiaka.

Twierdzi się, że Owsiak ratuje życie, kupując sprzęt do szpitali. Nieważne, że ten sprzęt szpitale mogłbyby zakupić same, gdyby nie było WOŚP, bo przecież kwota którą dysponuje fundacja to tylko tysięczna część kwoty, którą dysponuje NFZ z naszych składek. Ważne, że skoro szpital ma sprzęt od Owsiaka- to znaczy, że to dzięki niemu i tylko dzięki niemu może leczyć dzieci i ratować ich życie.

Na tej samej zasadzie można więc np. zakupić kilka apteczek dla pogotowia ratunkowego. Wzorem WOŚP każdą z nich należy wcześniej oznakować swoim nazwiskiem jako darczyńcy, niech ludzie wiedzą kto ratuje im życie. Od tej pory możemy, podobnie jak Owsiak, uważać się za ludzi którzy uratowali wiele istnień ludzkich...

Potem można nawet się rozwinąć, założyć fundację, ogłaszać zbiórki pieniędzy- kto nie da datku, ten odmówi ratowania życia... Warto więc postarać się o nalepki dla darczyńców- żeby łatwo było odłowić tych, którzy jeszcze nie dali, którzy są bezduszni, bo odmawiają ratowania życia...

Doprawdy, w tym kraju łatwo zostać bohaterem....
Bieda jako "cena postępu" według Gazety Wyborczej
2012-01-03 09:41:22
W Gazecie Wyborczej red. Bojanowski odnosi się do wypowiedzi “eksperta” w radiu Tok FM, który stwierdził, że nie jest możliwym aby w Polsce było aż 2 miliony “pracujących biedaków”, gdyż wtedy nie byłby możliwy stosunkowo wysoki wzrost polskiej gospodarki. Na co redaktor Bojanowski przytacza wypowiedź ekspertki Lewiatana, która mówi że “wzrost gospodarczy powoduje wzrost rozwarstwienia społecznego”- co ma być, wedle tegoż redaktora, zakwestionowaniem stwierdzenia, że wzrost jest niemożliwy przy wysokim poziomie biedy w społeczeństwie. Tym samym autor utożsamia biedę z rozwarstwieniem, co jest ekonomicznie błędne, bo tak być nie musi. Taki pogląd świadczy natomiast o głęboko ideologicznym nastawieniu redaktora z Gazety Wyborczej, w myśl której to ideologii wzrost gospodarczy jest (powinien być, uważa to za normę) generowany poprzez spychanie coraz większej części społeczeństwa w obszar biedy.

W miarę wzrostu gospodarczego rozwarstwienie raczej rośnie, nie znaczy to jednak że poziom biedy także rośnie- zwykle, nawet w bardzo neoliberalnych gospodarkach (także i w Polsce), poziom biedy wraz ze wzrostem gospodarczym maleje, choć wolniej niż to by wynikało ze skali wzrostu gospodarczego. Po prostu bogaci szybciej się bogacą, niż biedni wychodzą z biedy. Model rozwoju, gdzie rośnie gospodarka i rośnie rozwarstwienie, bogaci się bogacą- a biedni biednieją, byłby jawnym ekonomicznym rozbojem. Najwyraźniej jednak redaktor Bojanowski uważałby taką sytuację za normalną...

W tej sytuacji za mniej groźne uważam stanowisko eksperta, który kwestionował istnienie biedy w Polsce na dużą skalę, uzasadniając taką opinię własnymi obserwacjami i sytuacją materialną jego znajomych- gdyż taką opnię można łatwo obalić przytaczając konkretne dane statystyczne. Natomiast groźne jest stanowisko zaprezentowane przez red. Bojanowskiego, będące akceptacją wzrost poziomu biedy, nawet przy wysokim wzroście gospodarczym... Pierwszy ekspert przynajmniej nie akceptuje biedy, wypierając ją ze świadomości- drugi ją całkowicie akceptuje jako “cenę postępu gospodarczego”. Taki pogląd niestety dominiuje w polskich elitach, tym bardziej że promuje go Gazeta Wyborcza, najbardziej opniotwórcze polskie medium...

Swoją drogą liczbę 2 milionów “pracujących biedaków” uważam za zaniżoną, gdyż według danych GUS w Polsce ponad połowa społeczeństwa żyje poniżej minimum socjalnego, które według socjalnych standardów europejskich sytuuje ich po prostu jako biednych.
To nie WOŚP wygrywa z cukrzycą
2011-12-23 17:04:11
Zbliża się kolejny finał WOŚP, więc na mieście pojawiły się plakaty reklamujące akcję. Tym razem WOŚP chwali się tym, że „wygrywa z cukrzycą”- podając, że wydał na ten cel 25 mln (milionów) złotych w ciągu całej swojej działalności. Cały plakat daje do zrozumienia, że po pierwsze WOŚP ma decydujące znaczenie dla walki z cukrzycą w Polsce, po drugie- że tę walkę wygrywa- WOŚP właśnie, swoimi funduszami, w wysokości do tej pory 25 mln złotych. Tymczasem cały ten plakat i jego przesłanie jest kłamstwem, a co najmniej manipulacją. Z cukrzycą w Polsce walczy przede wszystkim NFZ. Już samo porównanie wielkości wydatków mówi samo za siebie- na same paski cukrzycowe NFZ wydaje rocznie 600 mln złotych, czyli ponad 20 razy więcej niż WOŚP na „walkę” a raczej „wygrywanie” z cukrzycą w całej swojej historii! Ponadto na leki dla cukrzyków NFZ wydaje rocznie 1,6 mld złotych, czyli ponad 50x więcej niż WOŚP w całej swojej historii. Dane te można znaleźć pod http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10536635,Chorzy_na_cukrzyce_beda_musieli_oszczedzac.html. A gdzie koszty porad lekarskich, hospitalizacji, itd. Itp.? To są setki razy większe sumy, niż wydaje WOŚP! Kto więc walczy, albo wygrywa z cukrzycą w Polsce? My wszyscy, całe społeczeństwo- płacąc składki na ubezpieczenie zdrowotne. WOŚP tymczasem przypisuje sobie wszelkie zasługi w walce z cukrzycą, bo to mu umożliwia kontynuowanie działalności i zbieranie pieniędzy

Nie jestem przeciwnikiem działalności dobroczynnej jako takiej, choć uważam że rozwiązania systemowe są lepsze choćby dlatego, że potrzebujący nie muszą żebrać o pomoc. Pomoc potrzebującym powinna być obowiązkiem, a nie odruchem łaskawości… Ale za nieuprawnione i wręcz szkodliwe uważam sytuację, w której WOŚP przypisuje sobie nie swoje zasługi, odbierając je innym. W ten sposób upowszechnia się w społeczeństwie opinię, że system publicznej ochrony zdrowia jest zbędny (skoro WOŚP, wedle swoich plakatów, robi tak wiele, a NFZ tak niewiele albo wcale). Obywatel zadaje sobie pytanie, na co idą jego składki, skoro to WOŚP walczy a nawet wygrywa z cukrzycą? W ten sposób podważa się cały publiczny system ochrony zdrowia- po co go rozwijać czy naprawiać, lepiej zlikwidować- a w jego miejsce powołać może drugą organizację WOŚP i problem finansowania służby zdrowia będzie rozwiązany, a każdy chory znajdzie pomoc ze strony dużych organizacji dobroczynnych? A przecież publiczny system ochrony zdrowia jest kluczowy, decydujący, co widać po przytoczonych danych- zaś działalność WOŚP jest z punktu widzenia całego systemu marginalna, wręcz nieznacząca- choć jej twórca robi taki PR, jakby było na odwrót! Przy wejściu na każdy odział szpitali dziecięcych w Polsce jest tabliczka informująca, że na oddziale znajduje się sprzęt zakupiony przez WOŚP- ale raz że nie tylko sprzęt WOŚPu tam się znajduje, a dwa- że inne koszty działalności szpitala i leczenia znacznie przewyższają jednorazowe wydatki, jakimi są zakupy sprzętu. Znacznie więcej kosztuje personel szpitalny, czy też leki. No ale znowu- panuje w społeczeństwie opinia, że gdyby nie WOŚP, to oddziały dziecięce nie mogłyby działać… Owsiak i WOŚP bynajmniej takich opinii nie dementują, wręcz je umiejętnym PRem upowszechniają….

Działalność WOŚP otoczona jest różnymi mitami i stereotypami, pokazującymi ją jako coś najlepszego nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Tymczasem, jak na tę ogromną skalę organizacyjną, pracę wielu tysięcy wolontariuszy, zaangażowania wszystkich niemalże mediów w Polsce i samorządów organizujących np. koncerty- to wynik zbiórek WOŚP jest mizerny, wbrew obiegowym opiniom i propagandzie samego WOŚP. Kilkadziesiąt milionów złotych to raptem złotówka na obywatela… Więcej w tym szumu i zabawy, niż realnej pomocy na miarę potrzeb ludzi chorych w Polsce… A koszty imprez towarzyszących, nie mówiąc o wymiernej wartości poświęconego czasu- przewyższają zebrane kwoty… I taka jest prawda o całej tej działalności dobroczynnej! Gdyby nie publiczny system ochrony zdrowia, chorzy w Polsce nie mieliby co liczyć na WOŚP, który zresztą wątpliwe żeby się wtedy rozwinął na taką skalę- bo nie miałby takiej instytucji jak NFZ, pod której osiągnięcia może się podszywać!
Rząd beznadziei
2011-11-09 21:20:58
Pierwszy raz po 89 roku Premier rządu będzie obejmował swój urząd przy braku nadziei w społeczeństwie, że wreszcie sprawy Polski dostały się w dobre ręce; że będzie realizowany program, który znacząco poprawi sytuację obywateli i kraju.

Pierwszy raz po 89 roku mało chyba kogo obchodzi, kiedy zostanie powołany rząd, kto wejdzie w jego skład, a już najmniej wszystkich interesuje, co w swoim expose wygłosi Premier… Przecież znakomita większość społeczeństwa pamięta jeszcze expose Premiera Tuska sprzed czterech lat- wtedy wzbudzało zainteresowanie, było pełne obietnic lepszego życia w lepszej Polsce… Wszyscy wiedzą natomiast, jak to się skończyło- na „ciepłej wodzie z kranu”- oto, jak przyznał sam Premier, szczyt ambicji jego i jego rządu…

Prezydent Komorowski powiedział, że „większość wyborców wybrała kontynuację”- zapomniał dodać, że chodzi o kontynuację słabych w gruncie rzeczy rządów, a Premier zachował swój urząd tylko i wyłącznie dlatego, że w kraju nie ma silnej opozycji, która by przedstawiła realną alternatywę, dającą nadzieje na rządy lepsze od tych, które były…
Palikot- prawicowy, nie lewicowy liberał
2011-10-24 13:00:09
Nie wiem po co te tony wydanych przez Krytykę Polityczną książek filozofów i teoretyków lewicy, żeby w pewnym momencie nazwać prawicowego liberała, Janusza Palikota, lewicowcem- nawet z zastrzeżeniem, że tylko „jednonożnym”, jak go nazwał Michał Sutowski z KP?

Odróżnienie lewicowego liberalizmu od prawicowego jest w miarę proste- wystarczy na przykład przywołać kryterium podziału wolności na wolność pozytywną i negatywną. Palikot reprezentuje właśnie opcję wolności negatywnej- zniesienia zakazów. Wolność pozytywna zaś to nie tylko zniesienie zakazów, ale także, a może nawet przede wszystkim, umożliwienie realizacji potrzeb wolnościowych człowieka.

W dodatku u Palikota, konserwatywnego, prawicowego liberała, mamy do czynienia z takim pojmowaniem wolności, które nie szanuje praw i wolności innych. To tak jakby postulat prawa do posiadania i noszenia broni palnej nazywać lewicowością, bo przecież chodzi o zwiększenie wolności…

Utożsamiając lub myląc wolność negatywną z pozytywną, a liberalizm konserwatywny z liberalizmem (jeżeli tak w ogóle można go nazwać) lewicowym, można przecież uzasadnić neoliberalizm… W tej ideologii przecież wolność jest stawiana na pierwszym miejscu- choć jako lewica wiemy, że jest to wolność w praktyce dla nielicznych, dla mniejszości, dla większości zaś oznaczająca zarazem mniej wolności i więcej podporządkowania, wynikającego ze stosunków ekonomicznych. Nie możemy tych na pozór niuansów, a w praktyce ogromnych różnic, nie dostrzegać na lewicy!
Wykluczeni wykluczeni
2011-10-11 15:27:09
Frekwencja w tych wyborach wyniosła 47%. Twierdzę, że pozostałe 53% wyborców nie poszło na wybory, bo nikt ich nie reprezentuje. To są ludzie wykluczeni, i to podwójnie. Bo środowisko wykluczonych w Polsce dzieli się na tych, o których wykluczeniu dużo się mówi, oraz na tych, o których wykluczeniu, a nawet istnieniu, nie mówi się wcale…

Osoby homoseksualne będą miały teraz swojego reprezentanta w Sejmie, w osobie Roberta Biedronia. Bartosz Arłukowicz, minister ds. wykluczonych, zajął się w pierwszej kolejności osobami starszymi- uznając je za osoby wykluczone z dostępu do kultury. W mainstreamowym przekazie dużo też mówi się o wykluczeniu ze względu na płeć. Z chwilą jednak gdy publicznie i powszechnie mówi się o jakimś wykluczeniu, to tak jakby owo wykluczenie przestało obowiązywać. Z wykluczenia kwestia staje się problemem, który się rozwiązuje. Prawdziwe wykluczenie to to, o którym się nie mówi publicznie, a nawet nie zauważa.

Takimi wykluczonymi są w Polsce ludzie ubodzy- bezrobotni, inwalidzi, pracujący na czarno lub oficjalnie ale za niskie stawki, mieszkający z dala od lepszych miejsc pracy w zapomnianych miejscowościach, mieszkańcy rozsypujących się kamienic czynszowych, czy wręcz osoby eksmitowane- i wiele innych osób. O nich nie upomni się Minister ds. Wykluczonych, nie będzie w ich sprawie parad, demonstracji, ruchów społecznych… Owszem Minister zorganizował darmowe wejścia do muzeów- ale nie dla wykluczonych osób starszych, niedołężnych by móc tam dotrzeć, czy mieszkających zbyt daleko…

Dla tych wykluczonych naprawdę, wykluczonych z oficjalnie i jawnie wykluczonych, nie będzie mieć dla nich programu żadna partia polityczna, ani tym bardziej żaden minister. To nie dla nich „Polska w budowie”- oni nie będą korzystać z autostrad, nie pójdą na mecze Euro 2012. Oni nie korzystają ze wzrostu PKB, więc co im po „zielonej wyspie” z dodatnim wzrostem PKB…

To tymi wykluczonymi powinna w pierwszym rzędzie zająć się lewica, a nie tymi „modnymi” wykluczonymi, w których obronę „modnie” jest się zaangażować… Oni czekają na taką lewicę, tych 50% wyborców, oraz spory procent pozostałych, którzy przejmują się ich losem, choćby dlatego, że każdy kiedyś może wpaść do grupy wykluczonych, wykluczonych z pola zainteresowania polskiej polityki...
SLD apeluje o jedność w narodzie
2011-10-05 12:20:48
SLD apeluje do PO, by ta zrezygnowała z emisji spotu wyborczego, w którym pokazuje m.in. awanturujących się „obrońców krzyża”- argumentując, że ten spot „dzieli Polaków”. Ten apel to chyba szczyt realizacji strategii nijakości i bezpoglądowości, jaką SLD prezentuje od czasów kampanii prezydenckiej Grzegorza Napieralskiego. Zwykł on w każdym sporze, w jaki niechcący się wplątywał, mówić zawsze „Usiądźmy przy stole, porozmawiajmy, nie kłóćmy się”. W sprawie OFE na przykład SLD także nie zajęło żadnego stanowiska- poza tym, że „należy wysłuchać wszystkich stron”.

Chociaż nie, można pójść dalej, co niniejszym sugeruję działaczom SLD, szczególnie tym odpowiedzialnym za kampanię wyborczą. Po co się ograniczać, może od razu zaproponować likwidację partii politycznych- bo one przecież dzielą wyborców i Polaków!?!? Niech będzie tylko jedna partia polityczna i wtedy nie będzie żadnych kłótni, żadnych sporów, żadnych podziałów w społeczeństwie! Oczywiście należy także zlikwidować wszelką opozycję wobec tej partii, bo to byłoby znowu dzielenie Polaków, a temu zdecydowanie SLD się sprzeciwia…

Ta postawa pokazuje, jak bardzo SLD nie zmieniło się „kulturowo” od swojej poprzedniczki- PZPR. Owa „kultura”- braku różnorodności poglądów, braku merytorycznych sporów, zakładaniu braku różnic interesów między grupami społecznymi- jest jak widać przekazywana także młodemu pokoleniu polityków tej partii. Nie dziwne więc, że na takim gruncie nie udało się zbudować polskiej lewicy, która jest potrzebna właśnie dlatego, że podziały w społeczeństwie istnieją zawsze i trzeba im zaradzić, a nie uciekać od nich i udawać, że ich nie ma…
Wybory bez wyboru
2011-10-02 20:01:59
Śmieszą mnie te arcypoważne apele, by koniecznie iść głosować, bo przecież „w końcu mamy wolność i wybór”, „to nasz demokratyczny i patriotyczny obowiązek”, „tu chodzi o ważny wybór dla Polski” itd. itp… Apelują szczególnie „autorytety”- z twarzami zatroskanymi o przyszłość kraju… Tymczasem, jak się głębiej zastanowić, w tych wyborach de facto wyboru nie ma, ich wynik jaki by nie był nie wpłynie na życie Polaków i na kraj…

Wyboru nie ma, bo między partiami PO, SLD, PSL i Ruchem Palikota nie ma żadnej różnicy… Nie chodzi rzecz jasna o zapowiedzi i obietnice wyborcze- bo te w warunkach polskich można traktować jako nic nie znaczące, nikogo nie zobowiązujące puste deklaracje… Koalicję, w zależności od arytmetyki sił w nowym parlamencie, mogą bez żadnych merytorycznych przeszkód zawrzeć wszystkie powyższe partie lub ich podzbiór. Efekt jeśli chodzi o rządzenie będzie taki sam, niezależnie od składu koalicji. Rozmowy koalicyjne będą dotyczyć wyłącznie składu personalnego rządu, czyli po prostu podziału stołków.

Pozostaje tylko do rozważenia sytuacja, gdyby PiS sam zdobył większość mandatów w Sejmie (w każdym innym przypadku powstanie koalicja z udziałem PO i bez PiS). Jest to oczywiście sytuacja bardzo mało prawdopodobna, wręcz nierealna. Ale nawet gdyby tak się stało, niewiele by się zmieniło…

Jeśli chodzi o politykę społeczno-gospodarczą, to także PiS niczym nie różni się od pozostałych. Zyta Gilowska, główny autorytet gospodarczy dla PiS i kandydatka tej partii na Ministra Finansów, gdyby wcześniej nie odeszła z PO- za pewne to ona dzisiaj byłaby na miejscu Jacka Rostowskiego...
Jedyna różnica między PiS i pozostałymi partiami dotyczy sposobu sprawowania władzy symbolicznej, atmosfery rządzenia.

Jeśli chodzi o politykę wewnętrzną, gdyby doszło do samodzielnych rządów PiS, z pewnością zaostrzy się kampania antykorupcyjna. Ale kto w Polsce, jaka siła polityczna czy medialna, jest przeciwko walce z korupcją? Chyba nie Gazeta Wyborcza, która swego czasu sama rozpętała w Polsce krucjatę przeciwko korupcji, a Zbigniewa Ziobrę chwaliła jako „gwiazdę” komisji śledczej ds. Afery Rywina? PO nie zlikwidowała CBA, tylko obsadziła go swoimi ludźmi- wcześniej zresztą Donald Tusk akceptował Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa tej sztandarowej instytucji IV RP- do czasu, aż ten „zaszedł mu za skórę”…

W zakresie polityki zagranicznej różnice są jeszcze mniejsze… Z pewnością PiS trochę by pohukał na zagranicznych partnerów Polski, postroszył trochę piórka, poobnosił z narodową dumą- zapewniając Polaków, że twardo broni interesów Polski- ale nie ugrałby tym więcej, niż PO… Co ciekawe, obecny minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, z powodzeniem pełnił tę funkcję za rządów PiSu- co także pokazuje, jak niewielkie są różnice między PO i PiS.

Tak więc, te wybory nic nie zmienią-dla nas, obywateli Polski- nic realnie, praktycznie. Nie zmieni się więc nic niezależnie od tego, czy pójdziemy do wyborów, czy nie. Prawdziwe wybory w końcu jednak kiedyś nastąpią- obawiam się jednak, że odbędą się one „na ulicy”- a winni temu będą polskie elity, te same które dzisiaj namawiają do wzięcia udziały w wyborach, w których jednak nie proponują żadnego wyboru…
O kompetencjach Zyty Gilowskiej
2011-09-05 19:28:01
Ponownie Jarosław Kaczyński przedstawił opinii publicznej Zytę Gilowską jako największy autorytet ekonomiczny dla PiS. Wygląda też na to, że Minister Rostowski boi się debaty z Zytą Gilowską- używając dla wykluczenia jej z debaty argumentu, że nie może ona brać udziały w debacie wyborczej, dopóki jest członkiem RPP. Czy rzeczywiście więc Zyta Gilowska jest „taka mocna” jako ekonomistka?

Moim zdaniem- nie, wręcz przeciwnie- swoją działalnością jako Minister Finansów, zwłaszcza w końcówce rządów PiS, pokazała że kompletnie nie rozumie procesów ekonomicznych w skali globalnej, które mają zasadniczy wpływ także na Polskę. Otóż pod koniec rządów PiS i jej urzędowania na stanowisku wicepremiera i Ministra Finansów, w Polsce był wysoki wzrost gospodarczy. Jednocześnie Polska miała już wtedy wysoki dług publiczny (choć sam deficyt roczny, inaczej nazywany cyklicznym, dzięki wzrostowi gospodarczemu, był stosunkowo niski). Z perspektywy czasu jest oczywistym, że „mądrze” byłoby wtedy wykorzystać ten wzrost gospodarczy, skutkujący wzrostem dochodów do budżetu, na spłatę części długu publicznej, powodując jego zmniejszenie. A jednak Pani Minister Gilowska postąpiła odwrotnie- postanowiła obniżyć podatki. Przez to dług publiczny dalej narastał, a w kryzysowe w globalnej gospodarce lata weszliśmy z obniżonymi podatkami. No ale przecież Pani Minister Gilowska, ten „niekwestionowany autorytet gospodarczy” jak określił ją poseł Joachim Brudziński, najwyraźniej nie brała w najmniejszym stopniu pod uwagę możliwości nastania globalnego kryzysu finansowego, który odbił się także na polskich finansach publicznych… Okres działalności Zyty Gilowskiej jako Ministra Finansów spokojnie można więc nazwać okresem „radosnej twórczości” w polskich finansach publicznych- przekonaniu, że można „bezkarnie” obniżać podatki bez negatywnych konsekwencji w przyszłości…

Nie można przy tym twierdzić, że kryzys był nieprzewidywalny. Otóż kryzysy, Pani Gilowska powinna to wiedzieć, w kapitalistycznej gospodarce zdarzają się od czasu do czasu. W ostatnich latach nawet coraz częściej… Nigdy więc rozsądny ekonomista nie powinien zakładać nieustannego wzrostu gospodarczego… Niestety żaden ekonomista przed 98 rokiem, rokiem kryzysu, nigdy nie napomknął o możliwości nastania światowego kryzysu finansowego. A przy tym Polska jest uzależniona od zagranicznych rynków zbytu i kapitałowych, dlatego planując jakąkolwiek politykę finansową w Polsce należy brać pod uwagę sytuację globalną… Wzrost gospodarczy, czy wzrost dochodów budżetowych, nigdy nie jest nieprzerwany!

Z drugiej strony jednak Minister Rostowski nie jest od Zyty Gilowskiej merytorycznie lepszy, ogólnie poziom debaty ekonomicznej w Polsce jest niski i na tym tle Zyta Gilowska należy do ścisłej czołówki ekonomistów w Polsce. A do tego ma jeszcze jeden potężny atut- niesamowitą sprawność językową, w stylu „szybciej mówi niż myśli”, ale to na polskie standardy polityczne a zwłaszcza medialne jest wielką zaletą, a nie wadą… Po prostu potrafi ona „przegadać” rozmówcę, niekoniecznie mając odpowiednie argumenty merytoryczne… Dlatego nie dziwię się obawom Rostowskiego, natomiast Prezes Kaczyński mógłby mieć więcej krytycyzmu wobec kompetencji Zyty Gilowskiej, którą można uznać za główną autorkę „filozofii ekonomicznej” Platformy Obywatelskiej… Gospodarczo więc PiS nie jest alternatywą dla PO…
Jak liberałowie walczą z ulgą rodzinną
2011-09-03 19:16:49
Artykuł w Gazecie Wyborczej pt. „Ulgi podatkowe służą najbogatszym” to klasyczny przejaw walki liberałów z ulgą rodzinną, przy użyciu demagogicznego argumentu o tym, że pomoc państwa jest źle adresowana.

Główna tez artykułu jest taka, jak wskazuje sam tytuł, że beneficjentami ulg są przede wszystkim zamożni podatnicy. Tymczasem jest to demagogia z uwagi na fakt, iż „zamożnych” podatników jest ogólnie niewielu- drugą stawkę podatkową płaci zaledwie 1,9% podatników! (http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const=3&dzial=149&id=263702)
Dochód pozostałych, czyli ponad 98% podatników, nie przekracza 85 tyś. rocznie (brutto), czyli 6 tyś. netto miesięcznie (dla małżeństwa razem 12 tysięcy netto). Ktoś może powiedzieć, że rodzina z dochodem miesięcznym rzędu 12 tysięcy złotych należy do „najbogatszych”. Dlatego lepiej posłużyć się statystyką sprzed wprowadzenia dwóch stawek podatkowych. W ostatnim takim roku podatkowym, czyli 2009 (dane- http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const=3&dzial=149&id=180303) 92% podatników płaciło I stawkę podatkową, czyli ich dochód nie przekraczał 44 tyś. brutto, czyli 3 tyś. netto miesięcznie, a dla pełnej rodziny z obojgiem rodziców- maksymalnie 6 tyś. zł miesięcznie. Owi „najzamożniejsi”, czyli o dochodzie dla rodziny przekraczającym 6 tyś miesięcznie (choć z pewnością trudno przy takim dochodzie mówić o zamożności!) to jedynie 8% podatników.

A zatem w przypadku likwidacji ulgi podatkowej na dzieci- na odebraniu jej samym najzamożniejszym zyska się jedynie 8% kwoty, którą budżet państwa traci na tej uldzie- pytanie więc, czy jest o co walczyć? Pomijając oczywiście fakt, że ulga ma charakter także symboliczny, pokazujący że państwo docenia fakt posiadania dzieci i to nie tylko przez uboższe rodziny… Czy na pewno lepiej będzie, jeśli każda rodzina będzie musiała wykazywać przed urzędami swoje dochody, by uzyskać od państwa wsparcie? Koncepcje lewicowe wcale nie mówią, że państwo powinno wspierać wyłącznie biednych- to raczej koncepcja liberalna- to jałmużna, a nie świadczenie… To tak jakby pensję uzależniać od potrzeb pracownika, a nie jego pracy…

Znamienne, że prowadząc kampanię przeciwko ulgom, Gazeta Wyborcza praktycznie ogranicza się do ulgi rodzinnej. Pomija jednocześnie największą istniejącą ulgę, z której rzeczywiście korzystają bogaci i tylko bogaci- wprowadzonemu przez SLD preferencyjnego podatku liniowego 19% dla przedsiębiorców. Z tego podatku (który jest „opcją” podatkową) korzysta jedynie 5% przedsiębiorców- tych o najwyższych dochodach, bo to dla nich jest ta ulga…
Typowa polska katastrofa...
2011-08-16 12:52:16
Katastrofa smoleńska- rozbicie się samolotu prezydenckiego jest ewenementem na skalę światową- choćby dlatego, że loty rządowych samolotów zawsze były uznawane za najbezpieczniejsze. A jednak to, że tego rodzaju katastrofa wydarzyła się właśnie w Polsce, nie powinno dziwić… Jej przyczyny tkwią bowiem w głęboko zakorzenionych, specyficznych cechach mentalności polskiego narodu…

Polacy cenią i chwalą brawurę, przekraczanie granic bezpieczeństwa, a ganią i uznają za „tchórzostwo” ostrożność, przestrzeganie norm bezpieczeństwa, itp… Taka mentalność przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, wpajana od najmłodszych lat każdemu młodemu pokoleniu…

Widać to przecież na co dzień na polskich drogach… Przekraczanie dozwolonej prędkości, niebezpieczna jazda, oficjalnie jest ganiona- ale „po cichu” spotyka się wręcz z podziwem społeczeństwa- podziwem dla odwagi kierowców i ich „umiejętności”. Wpisuje się w to główna teza wygłaszana przez Millera, że w przypadku katastrofy smoleńskiej „podjęto prawidłowe decyzje, tylko źle je wykonano”. Czyli, jak należy rozumieć, jeżeli rozbija się samochód, który jechał 200 km/h, to przyczyną wypadku nie jest decyzja o przekroczeniu dozwolonej (bezpiecznej) prędkości, tylko niedostateczne umiejętność jazdy z taką szybkością?

Załoga samolotu lecącego do Smoleńska, próbując lądować w złych warunkach pogodowych i przy braku systemu ILS, chciała przecież „wykazać się” typowo polską odwagą i brawurą… Gdyby udało im się wylądować- piloci z pewnością dostaliby pochwały i awanse, po raz kolejny dając dowód, że „Polski pilot i na drzwiach od stodoły potrafi wylądować”… Jak nie potrafi- to daje plamę… Piloci innych narodowości mogą sobie pozwolić na takie „tchórzostwo” i „brak umiejętności”, żeby rezygnować z karkołomnej próby lądowania- ale nie polscy piloci…

Tą mentalność widać także w polskiej historii… Choćby w podejmowaniu zrywów z góry skazanych na porażkę- ale nie w oczach Polaków, dla których „nie ma rzeczy niemożliwych”, a jakakolwiek próba racjonalnej oceny własnych sił i szans jest uważana za tchórzostwo…

Niestety z tych tragedii nie potrafimy wyciągać właściwych wniosków… Zamiast zastanowić się nad polską mentalnością i spróbować ją zmieniać, winy szuka się w błędach poszczególnych osób- w przypadku katastrofy Smoleńskiej są nimi piloci, szkoleniowcy, ewentualnie dowództwo jednostki wojskowej. A skoro nie wyciąga się właściwych wniosków, fatalna mentalność leżąca u podstaw przyczyn tragedii pozostaje, należy się więc niestety spodziewać kolejnych, podobnych katastrof w przyszłości…
Kredytobiorcy we Franku- ofiary propagandy sukcesu
2011-08-11 10:05:41
Osoby, które wzięły kredyt w szwajcarskim Franku, a tych osób w Polsce jest aż 700 tysięcy, na kwotę ok. 40 mld Franków (dzisiaj jest to równowartość 160 mld złotych), to ofiary propagandy sukcesu polskiej transformacji…

Bacznie obserwuję rynki finansowe i wydarzenia wokół nich, więc dobrze pamiętam atmosferę, w jakiej Polacy brali kredyty we Franku. Wtedy różnoracy „eksperci” i publicyści ekonomiczni twierdzili, że gospodarka Polska jest prężna, a szwajcarska ociężała i niemrawa. W końcu my budowaliśmy gospodarkę na modłę amerykańską, która wtedy wydawała się ideałem, jedynym godnym naśladowania- w przeciwieństwie do „socjalistycznych” gospodarek zachodniej Europy na czele ze szwajcarską i niemiecką- dzisiaj ostoje finansów Europy a nawet świata…

Dlatego nawet gdy kurs Franka zbliżał się do 2 złotych oni wieszczyli dalszy spadek kursu… Pamiętam dobrze, jak Marek Zuber, brylujący w mediach „ekonomiczny ekspert”, a swego czasu doradca ekonomiczny Premiera Marcinkiewicza, wieszczył że jest bardzo prawdopodobne, że w przeciągu kilku lat euro będzie kosztować 2 złote (a wtedy Frank około 1 złotego)…

Trudno więc dzisiaj mieć pretensje do Polaków, którzy uwierzyli w tę propagandę sukcesu polskiej transformacji i wyboru modelu gospodarczego (bardzo liberalnego, opierającego się na niskich podatkach i niskich płacach, ale co za tym idzie- wysokim deficycie i długu publicznym). Tym bardziej że banki, instytucje zaufania publicznego, w których depozyty gwarantuje państwo, podlegające nadzorowi państwa, ich do tego gorąco zachęcały…

A zatem dzisiaj Donald Tusk, Premier rządu i szef
partii, która wygrała wybory na fali owej propagandy sukcesu, obiecujący „drugą Irlandię” na wyciągnięcie ręki, nie może całkowicie odżegnywać się od pomocy kredytobiorcom… Tym bardziej, że jeżeli kredytobiorcy tego problemu sami „nie udźwigną”, to stanie się on problemem polskiego systemu bankowego, polskiej gospodarki i państwa…
Jak neoliberalizm wywołał światowy kryzys
2011-08-09 10:04:55
Witold Gadomski, pełniący funkcję szefa działu ekonomicznego Gazety Wyborczej, czyli najbardziej wpływowego medium w Polsce (inne media, poza nielicznymi wyjątkami, jedynie powielają lub rozwijają myśli płynące z tej gazety), w swoim tekście „Odpowiedź ” odpowiedział profesorowi Andrzejowi Szahajowi, który wcześniej w tejże gazecie napisał tekst pod wymownym tytułem „Posporzątać po neoliberalizmie”. Gadomski twierdzi, że to nie neoliberalna ideologia jest winna kryzysowi, ale wprost przeciwnie- winne jest państwo, którego aktywności sprzeciwia się przecież neoliberalizm. Pisze więc „Moja teza jest łatwa do udowodnienia. To nie rynki finansowe zmuszają państwa do zaciągania długu, ale politycy i urzędnicy.”. Tymczasem ów „koronny argument” jest całkowicie błędny, wręcz dowodzi czegoś dokładnie przeciwnego: gdyż to, że „politycy i urzędnicy” zadłużają państwo to właśnie wynik neoliberalnej ideologii, która każe im to robić…

To neoliberałowie nawoływali zawsze do obniżania podatków, przymykając jednocześnie oko na rosnący w wyniku tych obniżek deficyt i dług publiczny. Tak robił prawicowy, republikański Prezydent USA George Bush, o którym trudno raczej mówić że był socjalistą, a raczej blisko mu było do neoliberalizmu… Za neoliberalny (liberalno-konserwatywny) uważany jest przecież jego obóz polityczny. To pod jego rządami więc wzrósł znacznie dług publiczny, a jednocześnie obniżano podatki, głównie dla bogatych… Jakie są tego konsekwencje- obserwujemy dzisiaj, w dobie kryzysu finansowego, którego podłożem jest zadłużenie państw…

Podobnie przecież czyniły polskie rządy, w których ministrami finansów od wielu lat są neoliberałowie. To za pełnienia funkcji Ministra Finansów przez Zytę Gilowską, o której także przecież można swobodnie powiedzieć „(neo)liberałka”, nazywana wręcz „Balcerowiczem w spódnicy”- nieustannie rósł dług publiczny, bo zamiast wykorzystać wzrost gospodarczy dla spłacenia części tego długu- wolała obniżyć podatki i to także bogatym (z 40% na 32%, a dolną stawkę obniżono jedynie z 19% na 18%).

Na drugim biegunie mamy natomiast przykłady owej „socjalistycznej” polityki- wysokich podatków i niskiego deficytu budżetowego… Szwecja i Dania mają zrównoważone budżety, w Szwajcarii która dzisiaj jest „przystanią spokoju” dla finansów podatki także nie należą do niskich…

Gadomski zarzuca profesorowi Szahajowi, że „wypowiada kategoryczne twierdzenia o sprawach nieoczywistych, wymagających namysłu i badań”, oraz że „Przede wszystkim zaś nie przejmuje się faktami, zwłaszcza jeśli nie pasują do przyjętych tez.”. Otóż, Panie Witoldzie Gadomski, jest zupełnie na odwrót. To Pan nie uznaje faktów i posługuje się wyłącznie ideologią, oderwany od realiów. Do czego zresztą zdążyliśmy się, jako przeciwnicy neoliberalizmu, przyzwyczaić…

Niestety wygląda na to, że nie argumenty, ale dopiero wielki kryzys finansowo-gospodarczo-polityczny wywołany realizacją neoliberalnych założeń doprowadzi do jej upadku tej obłędnej, fałszywej i tragicznej w skutkach ideologii…