Lekcja z historii SPD
2014-02-16 17:45:35
W maju 1863 roku wrocławianin Ferdynand Lassalle założył Powszechny Niemiecki Związek Robotniczy, który dał początek zorganizowanemu ruchowi socjaldemokratycznemu w Niemczech. 150. rocznica tego wydarzenia była świętowana przez działaczy SPD w całym kraju. Jubileuszowemu uniesieniu towarzyszyła także nadzieja na dobry wynik w wyborach do Bundestagu, który pozwoliłaby odsunąć od władzy chadeków Angeli Merkel. Niestety, niemieccy socjaldemokraci musieli jesienią ubiegłego roku przełknąć gorzką pigułkę porażki. Na osłodę pozostał im udział w tzw. wielkiej koalicji z CDU.

W tym specyficznym kontekście historyczno – politycznym na naszym rynku ukazała się książka Franza Waltera pt. „SPD. Z historii niemieckiej socjaldemokracji”, która stanowi bodaj pierwszą monografię w języku polskim poświęconą tej partii.

Nie jest to jednak typowe opracowanie historyczne utkane z gęsto przeplatanych dat, wydarzeń i postaci. Ta w sumie niewielka objętościowo (260 stron) książka to raczej świetnie napisany esej o przemianach organizacyjnych i programowych partii na tle zmieniającego się pejzażu społecznego i gospodarczego Niemiec.

Nie jest to także okolicznościowa laurka dla szacownej jubilatki, choć autor publikacji to członek (szeregowy) SPD. To raczej krytyczna analiza 150 – letniej, pełnej dziejowych zakrętów, chwil zwątpienia i triumfów drogi niemieckich socjaldemokratów. To również historia ukazująca przymioty i wady przywódców partii, które wpłynęły na jej polityczne losy.

Franz Walter, historyk i politolog, profesor Uniwersytetu w Getyndze, jeden z czołowych komentatorów niemieckiego życia politycznego, w fascynujący sposób opisuje transformację socjaldemokracji: od masowego ruchu społecznego po partię wyborczą, od reprezentanta klasy robotniczej po ugrupowanie adresujące swój wyborczy apel do różnych części społeczeństwa. A przemiany te często rodziły się w bólach: towarzyszyły im wewnętrzne spory i burzliwe wydarzenia historyczne. Jak zauważa autor, fakt iż, SPD była i jest partią o długiej tradycji i dużej bazie członkowskiej, dawała jej spory atut, jakim jest stabilność i trwałość w politycznym krajobrazie. Z drugiej strony te dwie cechy oznaczały również problemy z szybką adaptacją do zmieniającego się otoczenia.

SPD w pierwszych dziesięcioleciach swego istnienia była wiodącą siłą polityczną w Niemczech. Angażowała do działalności w swoich szeregach setki tysięcy robotników. Ponadto tworzyła liczne organizacje społeczne, gazety, a nawet własną szkołę partyjną. Temu rozwojowi nie towarzyszyło jednak zwiększenie wpływu na władzę w państwie. Socjaldemokraci, także pod wpływem represji i izolacji ze strony mieszczańskich sił politycznych, stworzyli własny antyświat (ów sieć robotniczych organizacji środowiskowych), który był przestrzenią aktywizacji ich bazy społecznej. Jednocześnie był to świat swoistej iluzji, w której brakowało namysłu nad wizjami rządzenia, a dominowała deterministyczna, wywodzona z marksizmu, wizja świetlanej, socjalistycznej przyszłości zrodzonej w wyniku nieuchronnego krachu kapitalizmu. Według Waltera to okopanie się w socjaldemokratycznym bastionie było nie tylko wyrazem bezsiły, ale wytworzyło też specyficzną kulturę w łonie partii. Opozycyjność zaczęto traktować jako coś naturalnego, zaś własne cierpienie (w wyniku represji i izolacji ze strony świata mieszczańskiego) stało się elementem etosu, który moralnie miał wywyższać socjaldemokratów. Wynikiem tego było zupełne nieprzygotowanie SPD do przejęcia władzy (czego przykładem były rządy SPD z lat 1918 – 1919). Brak przekonujących recept gospodarczych SPD i jej oczekiwanie na pokryzysowy, automatyczny krach kapitalizmu spowodował, że to NSDAP stała się w latach 30. XX wieku rzecznikiem i jednocześnie politycznym beneficjentem programu inwestycji publicznych. Walter wskazuje, że momentem historycznym, w którym niemiecka socjaldemokracja przedstawiła spójną i w miarę konkretną wizję działania była połowa lat 60. ub. wieku i okres rządów w SPD triumwiratu Willy’go Brandta, Egona Bahra i Herberta Wehnera. Brak zdolności do doceniania własnych dokonań w rządzie i krytycyzm wobec partyjnych kolegów sprawujących ministerialne funkcje to według autora trwała cecha członków SPD na przestrzeni 150 lat.

Nie oznacza to jednak, że niemieccy socjaldemokraci nie mają powodów do dumy z dokonań swojej partii: antyfaszyzm, polityka wschodnia ery Brandta, demokratyzacja RFN i reformy społeczne to część jej bogatego dorobku. Jubileuszowe obchody w maju ubiegłego roku były zresztą okazją do zamanifestowania tej dumy. Jednak w 150. rocznicę swego powstania SPD musi zmierzyć z nowymi wyzwaniem, jakim jest zmieniająca się struktura społeczna współczesnych Niemiec oraz wynikające z niej konsekwencje dla systemu partyjnego. Walter zwraca uwagę, że ze względu na izolację w pierwszym okresie swego funkcjonowania socjaldemokraci mieli zawsze problem z zawieraniem koalicji społecznych. Zdolność do otwierania się na nowe grupy społeczne przy jednoczesnym zachowaniu socjaldemokratycznych wartości jest warunkiem jednak, od którego będzie zależeć przyszłość SPD. Osiągnięcie tego celu wymaga jednak reformy organizacyjnej partii, która – zwłaszcza w okresie przywództwa Gerharda Schroedera – wyzbyła się swej tradycyjnej formuły, która łączyła wewnątrzpartyjną dyskusję z decydującym, wiążącym wszystkich członków partii stanowiskiem władz centralnych (to dlatego w pierwszym głosowaniu w 1914 r. Karl Liebknecht głosował za kredytami wojennymi). Dzisiejszy brak równowagi pomiędzy skrzydłami partii w postaci silnego centrum powoduje, że trudno integrować formację i wyznaczyć jej jasne cele.

Książka Franza Waltera powinna zainteresować w Polsce nie tylko historyków czy politologów, ale także wszystkich tych, którzy aktywnie uczestniczą w życiu politycznym. Ci ostatni przekonają się, że o losach partii decydują przede wszystkim zachodzące w społeczeństwie przemiany oraz zdolność ugrupowania do dostosowania się do tych zmian. I nie chodzi tu o marketingowe sztuczki. Warto odrobić tę lekcję z historii niemieckiej socjaldemokracji.



Franz Walter, „SPD. Z historii niemieckiej socjaldemokracji” (przekład: Michał Sutowski), Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2013.
Juliana Bartosza "Watykańskie wersety"
2014-02-12 15:31:47
Książka Juliana Bartosza to ciekawy, autorski przegląd literatury - zwłaszcza niemieckiej - na temat watykańskich archiwów.

Julian Bartosz to znany wrocławski dziennikarz, były redaktor naczelny "Gazety Robotniczej" i tygodnika "Sprawy i Ludzi" (więcej o tym rozdziale swojego życiorysu Bartosz pisze we wspomnieniach zatytułowanych "Ostatnie zapiski zgryżliwego dogmatyka", które ukazały się w 2009 r.)oraz historyk, który tematyce niemieckiej poświęcił wiele lat badań, czego efektem jest bogaty zestaw publikacji jego autorstwa.

Najnowsza książka Bartosza z pewnością jest pozycja godną polecenia dla osób zainteresowanych historią i współczesnością Kościoła katolickiego. Autor, swobodnie odnajdujący się w niemieckim piśmiennictwie, przybliża polskiemu czytelnikowi wyniki badań zagranicznych specjalistów nad zawartością watykańskich archiwów.

Książka daje obraz stosunku Kościoła do nazizmu i faszyzmu, relacji hierarchii z Hitlerem i Mussolinim oraz jej reakcji na Holocaust, a także zachowań Kościoła w trakcie i po II wojnie światowej (wśród tych kwestii pojawia się też sprawa polska).

Bartosz uzupełnia niektóre omówienia ustaleń innych badaczy własnymi informacjami, które nabył podczas prowadzonych przez niego poszukiwań (np. we wrocławskim archiwum archidiecezjalnym).

Książka ta na pewno okaże się cenną kopalnią informacji dla amatorów literatury historycznej, zwłaszcza tej poruszjący wątki związane z Kościołem i II wojną światową.

Dla profesjonalnych badaczy może być dobrą wskazówką do poszukiwań w zgaranicznej, zwłaszcza niemieckiej, literaturze.

Julian Bartosz, "Watykańskie wersety, co kryją archiwa papieskie", Wydawnictwo CB, 2012, s. 132.
Gadomski: likwidacja fabryk to modernizacja. Naprawdę?
2013-09-18 16:30:25
Związki zawodowe bronią fabryk. Fabryki są jednak przeżytkiem. Modernizacja polega na likwidacji fabryk. To pogląd wyrażony przez Witolda Gadomskiego na łamach wczorajszej "Gazety Wyborczej". Pogląd kuriozalny.

Zgodnie z logiką Gadomskiego likwidacji fabryk powinien towarzyszyć spadek konsumpcji rozmaitych dóbr. Bo skoro zamykane są miejsca, gdzie się je wytwarza, to znaczy, że ludzie przestają z nich korzystać. Jednak jakoś trudno dostrzec, by konsumpacja malała. Przybywa odzieży, gadżetów elektronicznych, samochodów. Wiele państw hojną ręką karmi przemysł zbrojeniowy i inwestuje w infrastrukturę. Przykłady można mnożyć.

Czy zatem elementy nowych mostów, meble, ubrania, telefony komórkowe, SUV-y, czołgi są produkowane przez krasnoludki? Nie, są produkowane w fabrykach, w których pracują ludzie (fakt, że z coraz większym udziałem maszyn).

Nie ulega jednak wątpliwości, że w świecie zachodnim liczba fabryk w ostatnich dekadach malała. Nie była to jednak likwidacja, lecz wynikające z logiki neoliberalnej globalizacji przeniesienie produkcji do krajów z tanią siłą roboczą, bez standardów socjalnych i ekologicznych. Francuscy, amerykańscy czy brytyjscy pracownicy tracili pracę, by te same czynności za dużo mniejszą pensję wykonywali mieszkańcy Indonezji, Bangladeszu czy Wietnamu. Trudno w tym procesie dostrzec likwidację zjawiska pod nazwą "fabryka". Jeszcze trudniej dostrzec w tym przemyślaną strategię modernizacyjną. Chyba że za modernizację uznamy za Gadomskim wszelkie działania globalnego kapitału na rzecz maksymalizacji zysku kosztem szkód społecznych.

Globalny kryzys ekonomiczny spowodował zwrot myślenia w wielu kręgach ekonomicznych i politycznych (z wyłączeniem Witolda Gadomskiego), czego efektem są plany reindustrializacji w wielu krajach Zachodu. Tego rodzaju projekty przedstawiali w ostatnim czasie m.in. Barack Obama czy Francois Hollande. Reindustrializacja ma być receptą na opłakane skutki, jakie neoliberalna globalizacja przyniosła społeczeństwom Zachodu: brak stabilności zatrudnienia, elastyczne warunki pracy z niskimi pensjami, bezrobocie. Gadomski na pewno uzna to za szkodliwe ingerowanie w swobodne funkcjonowanie rynku.

Red. Bartosz Marczuk - dziennikarz czy lobbysta?
2013-09-13 15:22:24
Gdzie przebiega granica między dziennikarzem a politykiem? A gdzie przebiega granica między dziennikarzem a lobbystą? To pytania chyba tak stare jak samo dziennikarstwo. Przy okazji sporów o OFE oraz związkowych protestów warto chyba zadać je ponownie.



Wczoraj na blogu Radia TOK FM opisałem, w jak daleki od dziennikarskich standardów sposób "Rzeczpospolita" odnosi się do postulatów związków zawodowych ("Związkowcy kontra PKB", "Rz", 12.09.13). Na łamach tego dziennika komentowali je w roli niezależnych ekspertów: lobbysta "Lewiatana", analityk Invest-Banku oraz szef jednego ze zrzeszeń przedsiębiorców.



Dziś w Poranku TOK FM red. Jacek Żakowski zwrócił uwagę na inny tekst z łamów "Rzepy" ("Bez OFE trudna prywatyzacja", 13.09.13), który w niezbyt rzetelny - delikatnie mówiąc - opisuje zmiany związane z funkcjonowaniem OFE.



Również w dzisiejszej "Rzepie" autor przywoływanego przeze mnie artykułu o związkowych postulatach daje odpór ruchom pracowniczym, twierdząc, że "OPZZ tęskni za socjalizmem" ("Tęsknota OPZZ za socjalizmem", 13.09.13).



Bartosz Marczuk, bo to o tego autora chodzi, w swej publicystyce uprawianej na łamach "Rzeczpospolitej" gorliwie broni wolnego rynku oraz Otwartych Funduszy Emerytalnych. Problem w tym, że Marczuk nie tylko jest dziennikarzem. Jest przede wszystkim analitykiem Fundacji Republikańskiej - prawicowego think tanku promującego wolnorynkowe i neoliberalne idee. Instytucja ta została powołana przez posła Przemysława Wiplera, który po odejściu z PiS właśnie na bazie tej fundacji buduje swój nowy ruch polityczny. Wcześniej Marczuk był związany z Instytutem Sobieskiego, innym prawicowym think tankiem.



W swej publicystyce Marczuk nie tylko walczy z "socjalizmem" i związkowcami. Broni także Otwartych Funduszy Emerytalnych przed zmianami postulowanymi przez rząd. W sumie nic dziwnego: wszak w przeszłości pracował dla jednego z OFE, a nawet napisał broszurę „Wszystko o oszczędzaniu na emeryturę w OFE”.



Nie widzę nic złego w tym, że Bartosz Marczuk łączy pracę w gazecie z aktywnością w neoliberalnym instytucie thinktankowo - lobbystycznym. Nie jest też niczym nagannym, że w przeszłości pracował w OFE. Jednak pod artykułami poświęconymi kwestiom gospodarczym i społecznym (emerytalnym zwłaszcza) powinien informować czytelników o swoich organizacyjnych i zawodowych afiliacjach oraz ideowych zaangażowaniach. Tak byłoby uczciwiej.
O niezbędności "Niezbędnika"
2013-05-10 15:27:41
Stawką walki o pamięć historyczną jest przyszłość: kształt obecnych i przyszłych stosunków społecznych, relacji władzy i modelu gospodarki. - to główna teza mojego tekstu, który ukazał się w portalu Lewica 24, a inspiracją do jego napisania były komentarze na temat "Niezbędnika historycznego lewicy". Oto cały artykuł:

Wydany przez Centrum im. Daszyńskiego „Niezbędnik historyczny lewicy” wzbudził emocje wśród komentatorów polskiego życia publicznego. Zgodnie z oczekiwaniami dominujący nurt medialny przyjął tę publikację z niechęcią, która wyrażana jest w różnoraki sposób.

Część środków masowego przekazu (a zwłaszcza jedna z prywatnych telewizji, która powstała m.in. dzięki uprzywilejowanej pozycji biznesowej w PRL swych założycieli związanych w przeszłości z gierkowską TVP) postanowiła wykpić treść tej publikacji, skupiając się na dekadzie Gierka. Niestety, w materiale zabrakło przebitek ze słynnym Studiem 2 prowadzonym przez państwa Walterów w latach 70. ubiegłego wieku.

Natomiast pewien znany filozof i były duchowny emocjonalnie i na serio zaatakował „Niezbędnik”, pisząc, że gdyby nie PRL nasi rodzice „mogliby podróżować, leżeć bykiem na Majorce, kończyć studia w różnych miejscach na świecie”.

Z kolei publicystka „Gazety Wyborczej” postanowiła zrobić długą wyliczankę, co zostało w „Niezbędniku” pominięte lub niewystarczająco obszernie opisane. Całkowicie w ten sposób zlekceważyła wypowiedziane przez autorki i autorów książeczki motywacje, którymi nie było stworzenie podręcznika do historii, lecz krótkiego, hasłowego kompendium o kwestiach pomijanych w debacie publicznej lub zafałszowywanych z politycznych pobudek.

Ze względu na swoją lakoniczną formę i polityczny kontekst można „Niezbędnikowi” zarzucać, że czegoś w nim brakuje, że o czymś (o kimś) można było napisać więcej lub inaczej. Jednak na pewno niewątpliwą zaletą tego opracowania jest próba stworzenia innej narracji o najnowszej historii, przeciwstawnej do dyskredytującego okres PRL tonu głównego nurtu debaty publicznej. I nie było intencją jego autorek i autorów zaprzeczanie oczywistym przewinom, ciemnym i ponurym elementom tamtej rzeczywistości.


Prawicowa dyskredytacja PRL

Dominująca narracja o PRL, formułowana przez prawicę i kontrolowane przez nią instytucje z Instytutem Pamięci Narodowej na czele, opiera się na założeniu, że system polityczny w latach 1944 – 1989 został narzucony z zewnątrz, zaś jego funkcjonariusze byli narodowymi zdrajcami na usługach obcego mocarstwa. Ich działaniom nie towarzyszyła żadna pozytywna motywacja. Wręcz przeciwnie: poczynaniami przedstawicieli władz PRL kierował serwilizm wobec ZSRR, konformizm, żądza władzy i osobiste korzyści. Konsekwencją takiego toku myślenia jest całkowite pominięcie uwarunkowań zewnętrznych (geopolitycznych) i wewnętrznych (społecznych i ekonomicznych), w jakich tworzona była polska państwowość po zakończeniu II wojny światowej.

Dla historyków spod znaku IPN oraz prawicowych polityków i publicystów PRL to okres jednorodny, w którym być może zmieniały się ekipy rządzące, ale nie miało to większego znaczenia dla życia politycznego, społecznego i ekonomicznego. W oficjalnym dyskursie nie odróżnia się stalinizmu od tzw. małej stabilizacji czasu Gomułki, dekady Gierka od rządów gen. Jaruzelskiego.

Całkowicie też pomija się elementy przemian społecznych i gospodarczych, które całkowicie zmieniły strukturę polskiego społeczeństwa, zapewniając milionom obywateli awans edukacyjny i zawodowy. Rzeczywistość społeczno – ekonomiczną PRL redukuje się do pustek półek w sklepach oraz absurdów planowej gospodarki. Do dyskredytacji tamtego modelu częstokroć używa się szyderstwa i kpiny

Nawet interpretacja buntów i niepokojów społecznych okresu PRL jest przefiltrowana przez ideologiczne ramy prawicowego dyskursu. Po pierwsze, czytając rozmaite artykuły i słuchając rocznicowych przemówień można odnieść wrażenie, że przytłaczająca większość polskiego społeczeństwa była wrogo nastawiona do tamtejszej rzeczywistości i władz PRL, które żyły w wyizolowanych, niewielkich enklawach.

Po drugie, choć niemal wszystkie wystąpienia robotnicze przed 1989 rokiem miały tło społeczno – ekonomiczne i nie były wymierzone w socjalistyczne podstawy systemu, są dziś przedstawiane jako zrywy narodowo – wyzwoleńcze wymierzone w „obcego okupanta”. Co ciekawe: jednym z najbardziej gorliwie pomijanych dziś dokumentów związanych z sierpniowym zrywem robotniczym roku 1980 jest pierwszy program „Solidarności” zatytułowany „Rzeczpospolita samorządna” zawierający egalitarne, socjalistyczne postulaty oddolnej demokracji i robotniczej partycypacji.


Pamięć historyczna narzędziem walki o przyszłość


Wszystkie te elementy (i wiele innych) prawicowej propagandy antypeerelowskiej mają na celu nie tylko dyskredytację tego okresu w polskiej historii oraz napiętnowanie osób współtworzących tamtą rzeczywistość. Wbrew pozorom stawką tych działań nie jest wymierzenie historycznej sprawiedliwości. Stawką walki o pamięć historyczną jest przyszłość: kształt obecnych i przyszłych stosunków społecznych, relacji władzy i modelu gospodarki.

Prawicowa narracja historyczna traktuje PRL jako narzucony z zewnątrz system o charakterze epizodycznym, który próbował zburzyć „naturalny” stan stosunków społecznych opartych na klasowych hierarchiach. Dyskredytacja Polski Ludowej ma sankcjonować dzisiejszą restytucję przedwojennych relacji społecznych. Antypeerelowski dyskurs historyczny realizowany od 1989 roku legitymizuje takie procesy, jak reprywatyzacja mienia publicznego. Służące po II wojnie światowej całemu społeczeństwu nieruchomości są dziś zwracane dawnym właścicielom, którzy mandat do własności często wywodzą z arystokratycznych korzeni swych przodków i wynikających z nich przywilejów przedwojennych i praw własności..

Krytyka i ośmieszanie Polski Ludowej służy także deprecjacji współczesnych postulatów na rzecz bardziej egalitarnych rozwiązań w dziedzinie polityki społecznej czy aktywnej roli państwa w gospodarce. Prawicowy dyskurs historyczny ma osłabić pozycję współczesnych, lewicowych propozycji w zakresie opieki zdrowotnej, rynku pracy, oświaty czy inwestycji publicznych w gospodarce.

Dlatego walka o historyczną narrację o PRL jest dla lewicy także walką o prawomocność własnych postulatów społeczno – gospodarczych we współczesnym dyskursie politycznym. I nie chodzi tu tylko o lewicę wywodzącą się z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ale także o inne środowiska.


O lewicową narrację o Polsce Ludowej


Wadą dotychczasowej retoryki historycznej płynącej ze środowisk SLD była jej defensywność i ograniczenie pola polemicznego do kwestii związanych z uwarunkowaniami geopolitycznymi oraz wskazywanie na patriotyczne motywacje przedstawicieli władz PRL i ich chęć do wypracowania jak najszerszego zakresu decyzyjności w warunkach ograniczonej suwerenności państwowej okresu zimnej wojny. Choć nie należy pomijać tej argumentacji i podważać jej wagi, to nie można zapominać, że jest ona na wskroś konserwatywna. Ma ona znaczenie, gdy idzie o obronę poszczególnych polityk i osób zaangażowanych w strukturach władzy PRL. Lewicy powinno zaś zależeć jednak także, by opowieść o PRL służyła realizacji stricte lewicowych celów politycznych dzisiaj.

Dlatego lewicowa narracja o Polsce Ludowej musi podkreślać emancypacyjny i postępowy charakter przemian społecznych, jakie zaszły po 1945 roku. A miały one w istocie charakter rewolucyjny.

Rewolucyjny charakter miał szeroko zakrojony proces industrializacji, który przyniósł radykalną zmianą struktury społecznej: społeczeństwo polskie ze wsi przeniosło się do miast, gdzie znalazło pracę, mieszkania, edukację, opiekę zdrowotną i szereg innych usług i świadczeń. Rewolucyjny charakter miały też zmiany w systemie edukacji, która stała się powszechna i bezpłatna. Również kultura – także ta wysoka – przestała być dobrem zarezerwowanym tylko dla elit, a zaczęła być dobrem ogólnospołecznym.


Wciąż żywa pamięć


Dyskredytacja PRL sprzyja uprawomocnieniu procesów komercjalizacji i prywatyzacji usług publicznych (opieki zdrowotnej i oświaty, także placówek kultury), poddania rynkowej logice całego sektora budownictwa mieszkaniowego oraz ograniczeniu zakresu i wysokości świadczeń społecznych. Zjawiska te, trwające od dwóch dekad, nasilają się w ostatnich latach.

Dlatego lewica, jeśli chce na serio podjąć wysiłek modernizacyjny, musi odwoływać się do tych elementów spuścizny PRL, które wciąż są obecne w pamięci milionów Polaków i wiążą się z poczuciem bezpieczeństwa socjalnego i awansu społecznego.

Wybitny brytyjski historyk Tony Judt (1948 – 2010) w swej ostatniej książce pt. „Źle ma się kraj”, będącej jego swoistym testamentem politycznym, napisał: „Wszelka argumentacja polityczna powinna zaczynać się od uznania naszego związku nie tylko z przyszłą poprawą, ale także z przeszłymi dokonaniami, naszymi i naszych poprzedników”. Słowa te były wskazówką dla pogrążonych w kryzysie zachodnioeuropejskich socjaldemokratów. Judt zasugerował, że zachodnia lewica powinna mobilizować swoich wyborców także poprzez odwołanie do przeszłości – do pamięci o sukcesach powojennego państwa opiekuńczego. W Polsce ze zrozumiałych względów trudno o realizację takiego scenariusza. Środowiska postępowe w naszym kraju mogą za to odwoływać się do wciąż żywej pamięci milinów Polaków o emancypacyjnym dorobku Polski Ludowej, którego byli - i w dużej mierze są do dzisiaj - beneficjentami. „Niezbędnik historyczny lewicy” temu właśnie służy.

Tekst ukazał się na portalu Lewica 24
Kim są włoscy Demokraci?
2013-02-26 11:48:42
W zakończonych w poniedziałek wyborach parlamentarnych we Włoszech minimalne zwycięstwo odniosła centrolewicowa Partia Demokratyczna sprzymierzona z dwoma małymi ugrupowaniami socjalistycznymi. Formacja Piera Luigiego Bersaniego została założona w 2007 roku i jest ciekawym przykładem połączenia kilku włoskich tradycji ideowych oraz szukania wzorca politycznej strategii w USA.

Dylematy włoskich komunistów po 1989 roku

Koniec zimnej wojny i upadek bloku radzieckiego postawił przed ruchem komunistycznym nowe wyzwania. Partie komunistyczne w Europie Środkowo – Wschodniej stanęły przed dylematem dokonania zmian programowo – organizacyjnych (w kierunku socjaldemokratycznym) lub pozostania przy ideologii marksistowsko – leninowskiej. Na podobne pytania musieli też odpowiedzieć komuniści w Europie Zachodniej.

Politolodzy Richard Dunphy i Tim Bale wskazują cztery drogi, jakie wybrały partie komunistyczne w Europie Zachodniej po 1990 roku:

a) część z nich porzuciła tożsamość komunistyczną przekształcając się w formacje socjaldemokratyczne (przypadek m.in. Włoskiej Partii Komunistycznej);

b) inne przekształciły się w partie demokratycznej lewicy o niesocjaldemokratycznym charakterze (np. fiński Sojusz Lewicy – VAS);

c) jeszcze inne przekształciły się w partie zaliczane do rodziny nowych partii (ekologicznych, nowolewicowych), jak np. holenderska Groen Links

d) pozostałe zaś pozostały przy komunistycznej tożsamości (np. francuska PCF, grecka KKE, włoska Rifondazione Comunista).

Włoscy komuniści byli w latach 1989 – 1990 podzieleni, co do dalszych losów swej partii. Ostatecznie większość wybrała pierwszą drogę (kurs na socjaldemokrację), zaś reszta pozostała przy komunistycznej symbolice i retoryce. Celem tego artykułu jest analiza procesu ewolucji Włoskiej Partii Komunistycznej w kierunku socjaldemokratycznym, aż po próbę porzucenia przez nią lewicowej tożsamości w roku 2007.

Od Włoskiej Partii Komunistycznej (PCI) do Partii Demokratycznej Lewicy (PDS)

W 1988 roku sekretarzem PCI został Achille Occhetto – bodaj jedyny w powojennej historii europejskich partii polityk, który doprowadził do samorozwiązania się ugrupowania i jednocześnie stanął na czele procesu jego rekonstrukcji na odmiennych podstawach programowych.

Po prawie trzech latach wewnątrzpartyjnej debaty kurs zaproponowany przez A. Occhetto zyskał aprobatę delegatów na XX kongres PCI, który odbył się 31 stycznia – 4 lutego 1991 roku w Rimini. Powołano do życia nowy podmiot polityczny, Demokratyczną Partię Lewicy (PDS). Część działaczy nie przystąpiła do PDS i wraz z innymi formacjami lewicowymi (np. Demokracją Proletariacką) stworzyła Ruch na rzecz Odbudowy Komunistycznej, który z czasem przekształcił się w Partię Odbudowy Komunistycznej.

Na sekretarza PDS wybrano A. Occhetto, zaś nowym symbolem partii stał się dąb, u którego korzeni umieszczono skrót PCI oraz znak skrzyżowanego młota i sierpa, zaznaczając linię kontynuacji z powojennym ugrupowaniem komunistycznym. Jednak nie była to formacja polityczna o jednolitym kształcie, gdyż po kongresie PDS dało się wyróżnić w łonie ugrupowania kilka różnych nurtów ideowych.

Kolejny rozdział historii PDS wiąże się z objęciem przywództwa w partii przez Massimo D’Alemę, byłego sekretarza Federacji Młodzieży Komunistycznej, zwolennika socjaldemokratycznego kursu nowej formacji. O funkcję tę rywalizował z Walterem Veltronim, redaktorem naczelnym „L’Unita”, historycznego organu prasowego włoskich komunistów, autorem m.in. książki o Robercie Kennedy’m.

D’Alema konsekwentnie realizował socjaldemokratyczną strategię swego ugrupowania. Pod jego przywództwem PDS stała się współzałożycielką Partii Europejskich Socjalistów, zaś on sam został wiceprzewodniczącym Międzynarodówki Socjalistycznej.

Od Partii Demokratycznej Lewicy (PDS) do Demokratów Lewicy (DS)

W PDS ścierały się ze sobą trzy nurty programowe:

1) wokół Massimo D’Alemy grupowali się zwolennicy budowy formacji socjaldemokratycznej, na wzór partii istniejących w innych krajach Europy Zachodniej;

2) Walter Veltroni postulował wyjście poza tożsamość socjaldemokratyczną i budowanie w oparciu o koncepcję „Trzeciej Drogi” Tony’ego Blaira formacji na wzór amerykańskiej Partii Demokratycznej;

3) istniały też nurty lewicowe, niechętne przechodzeniu partii do politycznego centrum (np. Fabio Mussi).

W 1998 roku PDS przekształciła się w Demokratów Lewicy (DS), których sekretarzem został Walter Veltroni. Symbolem Demokratów Lewicy pozostał rozłożysty dąb, u którego podnóża umieszczono czerwoną różę oraz w 2005 r. dodano napis „Partia Europejskiego Socjalizmu”. DS miało być formą otwarcia postkomunistycznej lewicy na inne nurty i grupy polityczne po stronie centrolewicy. Było też formą kompromisu pomiędzy konkurującymi nurtami wewnątrz PDS.

16-18 listopada 2001 roku został zwołany II Kongres DS w Pesaro. Nowym sekretarzem obrano Piero Fassino, działacza jeszcze Włoskiej Partii Komunistycznej. Zastąpił na tej funkcji Veltroniego, który kilka miesięcy wcześniej wygrał wybory na burmistrza Rzymu.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku DS byli główną siłą koalicji sił lewicowych i centrowych pod nazwą „Drzewa Oliwnego”, która rok później zmieniła nazwę na „Unię”.

Podczas III kongresu Demokratów Lewicy, który odbył się w Rzymie w dniach 3 – 4 kwietnia 2005 roku, potwierdzono przywództwo Piero Fassiniego oraz podtrzymano wolę zacieśniania współpracy ramach koalicji centrolewicowej.

W ramach funkcjonowania DS upowszechniła się procedura prawyborów na wzór amerykański – formuła postulowana przez Waltera Veltroniego jeszcze w połowie lat 90.. Prawybory dzieliły się na:

a) wewnętrzne – prawo głosu mają członkowie partii;

b) zewnętrzne – prawo głosu mają zarejestrowani sympatycy.

W ramach procedury prawyborów zewnętrznych wyłoniono w 2005 roku kandydata „Unii” na premiera, którym został Romano Prodi (pokonując m.in. lidera Rifondazione Comunista Fausto Bertinottiego).

W okresie tym zaczyna dominować w szeregach DS przekonanie o konieczności budowy na bazie „Unii” jednolitego ugrupowania o charakterze centrolewicowym. Umocni się ono potem w obliczu konfliktów i różnic zdań wewnątrz koalicji po objęciu rządów w państwie przez gabinet Prodiego.

Od Demokratów Lewicy (DS) do Partii Demokratycznej (PD)

Rząd Romano Prodiego targany był wewnętrznymi konfliktami, które wynikały z różnic pomiędzy koalicjantami: lewicową Rifondazione Comunista i centrowymi Demokratami Lewicy i liberalną Margheritą Francesco Rutellego. Politycy DS postanowili więc zacieśnić współpracę z ugrupowaniem Rutellego, czego efektem miało być powołanie w niedalekiej przyszłości jednolitej partii i stworzenie bipolarnego układu włoskiej sceny politycznej (centrolewica vs. centroprawica Berlusconiego).

Margherita (w języku polskim Stokrotka) powstała jako koalicja wyborcza przed wyborami z 2001 roku, składając się z czterech centrowych ugrupowań: Włoskiej Partii Ludowej (ugrupowania, powstałego z rozwiązanej w styczniu 1994 r. Chrześcijańskiej Demokracji), Demokratów, Włoskiej Odnowy i Unii Demokratów na rzecz Europy. W Parlamencie Europejskim wchodziła w skład frakcji liberalnej ALDE.

W kwietniu 2007 roku odbyły się kongresy Demokratów Lewicy oraz Margherity, na których obie partie wyraziły zgodę na utworzenie wspólnego ugrupowania pod nazwą Partia Demokratyczna.

14 października 2007 roku 75 proc. z 3 milionów Włochów, którzy zarejestrowali się jako sympatycy nowej formacji i wzięli udział w głosowaniu, wybrało na lidera Partii Demokratycznej Waltera Veltroniego. Do PD wstąpiły też mniejsze ugrupowania centrowe: Środkowa Droga Włoch, Sojusz Reformistów, Demokratyczni Republikanie, Europejski Ruch Republikański, Projekt Sardynia, Południowa Partia Demokratyczna. Do PD nie przystąpili za to przedstawiciele lewego skrzydła DS z Fabio Mussim na czele, którzy utworzyli Demokratyczną Lewicą i w wyborach parlamentarnych w 2008 roku stworzyli wspólny blok z komunistami i Zielonymi (Tęczowa Lewica).

Rozczarowania

Partia Demokratyczna nie określiła się jako partia lewicowa czy socjaldemokratyczna. Nie zgłosiła też akcesu do Partii Europejskich Socjalistów i Międzynarodówki Socjalistycznej. Zdefiniowała się jako formacja modernizacyjna i postępowa. Ostatecznie eurodeputowani PD zasiadają we frakcji socjaldemokratycznej, która ze względu na ich obecność zmieniła swoją dotychczasową nazwę na Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów.

Twórcy PD osiągnęli swoje cele: w wyniku wyborów parlamentarnych z kwietnia 2008 roku we Włoszech powstał układ bipolarny (Partia Demokratyczna vs. centroprawica Berlusconiego). Lewicowa konkurencja wobec PD znalazła się poza parlamentem (Tęczowa Lewica z udziałem komunistów i ugrupowań ekologicznych osiągnęła zaledwie 3 proc. poparcia).

Jednak 30 proc. poparcie osiągnięte przez PD dla wielu jej sympatyków i członków okazało się rozczarowujące. Nasiliła się także krytyka politycznego kursu Waltera Veltroniego, którego zaczęto nazywać Veltrusconim, wskazując, że programowe różnice między nim a kontrowersyjnym magnatem medialnym i premierem są minimalne. Wskazywano, że z tak niewyraźnym profilem ideowym, trudno będzie stać się PD rzeczywistą alternatywą dla włoskiej prawicy. Kulminacją kryzysu stały się wybory lokalne na Sardynii w lutym 2009 roku, które okazały się porażką dla PD. Walter Veltroni, twórca partii, zrezygnował z przywództwa na rzecz Dario Franchesiniego, byłego działacza włoskiej chadecji i współzałożyciela Margherity. W tym samym roku doszło do kolejnej zmiany przywództwa i na czele PD stanął ekskomunista Pier Luigi Bersani.

Kryzys ekonomiczny oraz kontrowersje związane z polityką Silvio Berlusconiego dawały nadzieję na pierwsze zwycięstwo Demokratów w wyborach powszechnych. Pierwsze wyniki wskazują jednak, że przewaga ugrupowania Bersaniego nad centroprawicą jest minimalna i stawia pod znakiem zapytania budowę silnego rządu.

polityka-spoleczna.pl
2013-02-08 12:50:02
Zachęcam do odwiedzenia nowej witryny internetowej http://polityka-spoleczna.pl/

Zawiera ona elektroniczną wersję książki „Socjaldemokratyczna polityka społeczna„ uznanej za książkę roku przez czytelniczki i czytelników Lewica.pl, a także zapis filmowy i tekstowy (w języku polskim i angielskim) konferencji „Przyszłość państwa opiekuńczego” z udziałem m.in. prof. Joakima Palmego oraz relacje filmowe i tekstowe z seminariów eksperckich oraz premiery naszej publikacji, która odbyła się w Sejmie w listopadzie ub. r.
Wybory w Czechach: jak zagłosuje lewica?
2013-01-25 14:20:49
Dziś w Republice Czeskiej rozpoczęła się II tura wyborów prezydenckich, w której udział biorą: Milosz Zeman i Karel Schwarzenberg. Środowiska czeskiej lewicy są podzielone co do wyboru pomiędzy tymi dwoma kandydatami. O dylematach socjaldemokracji pisali na na witrynie Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a Patrik Eichler oraz Lukas Kraus. Dziś publikujemy głosy przedstawicieli pozaparlamentarnych środowisk postępowych w Republice Czeskiej: ruchów społecznych i think tanków.

Zachęcam do lektury: http://lassalle.org.pl/?p=1113
O dylematach czeskiej socjaldemokracji prosto z Pragi
2013-01-23 13:36:39
Pierwsza tura bezpośrednich wyborów prezydenckich w Republice Czeskiej odbyła się w piątek 11 i w sobotę 12 stycznia 2013 r. Ostatecznie wzięło w niej udział dziewięciu kandydatów, z których czterech miało realną szansę wejścia do drugiej tury. Na pierwszym miejscu, zgodnie z oczekiwaniami, znalazł się premier socjaldemokratycznego rządu z lat 1998-2002 Milosz Zeman (1 245 848 głosów i 24,21 %). Na drugim, przewodniczący neoliberalnej partii TOP 09 i obecny minister spraw zagranicznych Karel Schwarzenberg (1 204 195 głosów, 23,40 %). Ci dwaj kandydaci weszli do drugiej tury wyborów, która odbędzie się w dniach 25-26 stycznia.

Z czwórki faworytów ostatecznie trzecie miejsce zajął bezpartyjny ekspremier i wiceprezydent Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOiR) Jan Fischer (841 437 głosów i 16,35 %). Na miejscu czwartym uplasował się kandydat Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej, jej wiceprzewodniczący i senator Jiří Dienstbier (829 297 głosów, 16,12 %).

Wielkim rozczarowaniem był wynik wyborczy dla Jana Fischera. Ten jeszcze w grudniu według sondaży opinii publicznej był jasnym faworytem wyborów. W tym czasie jednak jego poparcie zaczęło szybko spadać. Praktycznie opuścił przestrzeń publiczną, nie pojawił się na szeregu debat przedwyborczych, a w tych, w których wziął udział, był bardzo „niewyraźny”. Jego kampania opierająca się na hasłach: „Głosujcie na przyzwoitość” i „Dotrzymuję słowa” („Volte slušnost“,„Slovo, které platí“) pod koniec roku wyczerpała się merytorycznie. Strategia, że spadek Fischera nie będzie tak szybki i dzięki przewadze utrzymywanej przez wiele miesięcy uda mu się wejść do drugiej tury, nie powiodła się.

Z kolei Jiří Dienstbier swój wynik może uważać za sukces. Jako 43-latek, był najmłodszym z kandydatów. W porównaniu z głównymi konkurentami, jego kampania była najtańsza. W największym stopniu musiał się zmierzyć z otwartym, wyrażanym dosłownie brakiem zaufania ze strony niektórych swoich kolegów z kierownictwa Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (ČSSD). Przykładowo wiceprzewodnicząca ČSSD Marie Benešová otwarcie powiedziała, że będzie głosowała na Milosza Zemana. Inni wysoko postawieni politycy robili sobie zdjęcia z Zemanem (np. prezydent Brna Roman Onderka). Mimo tego Jiří Dienstbier, dzięki poparciu szeregu osobowości ze świata akademickiego i kampanii prowadzonej pod hasłami: „Zmiana jest możliwa”, „Polityka bez korupcji jest możliwa”, „Sprawiedliwe państwo jest możliwe”, „Równy dostęp do opieki zdrowotnej jest możliwy” („Změna je možná“ , „Politika bez korupce je možná“, „Spravedlivý stát je možný“, „Rovný přístup ke zdravotní péči je možný“), potwierdził swoją pozycję młodej nadzei czeskiej socjaldemokratycznej polityki. To, że Jiřímu Dienstbierowi nie udało się ostatecznie wejść do drugiej tury spowodowane jest m.in. tym, że nie doszło do bezpośredniej konfrontacji między nim a jego dwoma największymi kontrkandydatami – Janem Fischerem i Miloszem Zemanem. Dienstbier jest wyraźnie lepszym mówcą niż Fischer i Zeman. Nie odbyła się jednak żadna wspólna debata tych kandydatów. Z kolei Zeman z Fischerem spotkali się przed kamerami telewizyjnymi dwukrotnie.

Dwaj kandydaci, którzy weszli do drugiej tury, oceniani są raczej przez swój obraz niż poprzez własne działania polityczne. Karel Schwarzenberg jest przewodniczącym neoliberalnej partii TOP 09 i pierwszym wicepremierem dziś szczególnie nielubianego prawicowego rządu. Miałby w związku z tym odpowiadać za wprowadzenie opłat w opiece zdrowotnej, próby wprowadzenia czesnego w szkołach czy ograniczenia wolności akademickich. Na jego popularność miałyby mieć wpływ skandale korupcyjne jego kolegów. Jego kandydatura mógłaby ucierpieć także z powodu niezdolności rządu do sprawowania władzy. W ostatnim roku m.in. prawidłowo nie działał ogólnokrajowy system rejestrujący pojazdy i system wypłacania świadczeń socjalnych. Z pierwotnego składu rządu pozostało już jedynie czterech ministrów i premier. Na niektórych stanowiskach do wymiany ministrów doszło już kilkakrotnie.

Bez względu na to Karel Schwarzenberg cieszy się poparciem wielu aktorów. W tygodniu poprzedzającym pierwszą turę wyborów poparcie dla jego kandydatury zadeklarowały także niektóre główne gazety oraz wpływowy w polityce magazyn Respekt. Jego kampania pod hasłem „Karel is not dead“ przedstawiająca 75-letniego polityka w żółto-fioletowej grafice z irokezem na głowie miała olbrzymi potencjał mobilizujący. Jego kampanii pomogło także wezwanie do przełamania tandemu Fischer-Zeman, który od czerwca do grudnia zeszłego roku, jako oczywistą dwójkę pretendującą do drugiej tury, forsowała większość głównych czeskich mediów.

Z kolei Milosz Zeman od początku należał do faworytów wyborów prezydenckich. W latach 1993-2001 był przewodniczącym ČSSD. W latach 1998–2002 był pierwszym socjaldemokratycznym premierem po aksamitej rewolucji. W roku 2003 był jednym z trzech kandydatów ČSSD, którzy bez powodzenia ubiegali się o urząd prezydenta. Od tego czasu datuje się jego poważny konflikt z ČSSD i niektórymi czołowymi politykami tej partii. Zeman mówi o zdradzie socjaldemokracji, gdyż wówczas rzekomo część parlamentarzystów partii nie głosowała na niego. Ówczesny przewodniczący ČSSD Vladimír Szpidla mówi, że Zeman kilkakrotnie wyraził brak zainteresowania kandydowaniem na urząd prezydenta, a kiedy pojawiła się groźba, że nie zostanie kandydatem ČSSD, z pomocą silnego lobbingu de facto rozbił klub parlamentarny partii.

Kilka lat później Zeman opuścił ČSSD. Założył własną – jak na razie marginalną – Partię Praw Obywateli i z jej ramienia kandyduje dziś w wyborach prezydenckich. W międzyczasie swoim działaniem niejednokrotnie szkodził wizerunkowi ČSSD.

Ten długoletni, ostry konflikt ma swoją kontynuację w tegorocznych wyborach prezydenckich. Część polityków ČSSD od początku chciała nominować na urząd prezydenta Milosza Zemana. Kiedy Główny Komitet Wykonawczy ČSSD zdecydował się nominować Jiřího Dienstbiera, sprzymierzeńcy Zemana nie podporządkowali się tej decyzji i kampanię kandydata własnej partii albo ignorowali, albo sabotowali.

Milosz Zeman swoją kampanię oparł na hasłach: „Gdzie dom mój” i „Wasz głos będzie słyszany” („Kde domov můj“ „Váš hlas bude slyšet“). Starał się profilować jako wyraźna osobowość. Cieszył się także sympatią mediów, które nie informowały ani o jego alkoholizmie (sam widziałem, jak na przedpołudniowej panelowej debacie wypił butelkę wina), ani o sponsorach jego kampanii prezydenckiej.

Po przeliczeniu głosów z pierwszej tury wyborów prezydenckich kierownictwo ČSSD poleciło obywatelom, aby „rozważyli poparcie Milosza Zemana jako kandydata, który nie jest połączony z akualną prawicową koalicją rządzącą”. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że część wyborców Jiřígo Dienstbiera (liberalnie-lewicowego polityka i symbolu walki z korupcją) nigdy nie pójdzie głosować na Milosza Zemana (symbolu arogancji władzy lat 90 i korupcji). Decydujące w kwestii poparcia w drugiej turze będą więc w większym stopniu różnice kulturowe między kandydatami, niż ich profil polityczny. I nie będzie to zupełnie pozbawione sensu, gdyż obaj kandydaci profilują się nie w oparciu o program, ale tworzony obraz własnej osoby.

Patrik Eichler – ekspert Akademii Demokratycznej im. Masaryka (think tanku czeskiej socjaldemokracji), publikuje na łamach internetowego pisma „Denik Referendum” i dwumiesięcznika „Listy”.

Tekst ukazał się na witrynie Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a: www.lassalle.org.pl
O Gierku w TVP Wrocław
2013-01-04 21:41:23
Propozycja polityków SLD dotycząca uczczenia setnej rocznicy urodzin Edwarda Gierka, byłego I sekretarza KC PZPR, wzbudziła rozmaite dyskusje o dekadzie lat 70. ubiegłego wieku. Temu tematowi poświęcona była dzisiejsza "Rozmowa Faktów" w TVP Wrocław, do udziału w której zostałem zaproszony wspólnie z Krzysztofem Grzelczykiem, politykiem PiS i byłym wojewodą dolnośląskim. Całą audycję można obejrzeć tutaj:
http://www.tvp.pl/wroclaw/informacyjne/rozmowa-faktow/wideo/04012013/9639115
Najważniejsza przemilczana książka roku
2012-12-31 16:52:42
Wśród licznych zestawień na najlepsze książki mijającego roku, którymi raczą nas od kilku tygodni różne media, zabrakło mi jednej pozycji. Umieszczam ją zatem tutaj w stworzonej przeze mnie kategorii „Najważniejsza przemilczana książka 2012 roku”.



Wielka gra Leopolda Treppera nie mogła ukazać się w polskim przekładzie w czasach PRL. W 2012 roku wydało ją niewielkie wydawnictwo z Katowic specjalizujące się w tematyce turystycznej.



Polski Żyd, antyfaszysta, komunista do końca wierny lewicowym przekonaniom, więzień stalinowski – to biografia niewygodna dla oficjalnej historiografii w Polsce, zarówno przed, jak i po 1989 roku. A taki był właśnie życiorys Leopolda Treppera (1904–1982) – twórcy największej i najważniejszej siatki szpiegowskiej w czasach II wojny światowej, której działalność walnie przyczyniła się do zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Gestapo nazwało ją „Rote Kapelle”, a Treppera, jej mózg, określano mianem mitycznego Wielkiego Szefa.



Dyrygent Czerwonej Orkiestry przyszedł na świat w żydowskiej rodzinie w Nowym Targu, która za chlebem przeniosła się Śląsk. To właśnie tam Trepper podejmuje działalność polityczną w komunistycznej młodzieżówce. Przyjmuje pseudonim Domb (od Dąbrowy Górniczej), który będzie towarzyszył mu do końca. W 1924 roku z nadzieją budowy socjalistycznego społeczeństwa udaje się do Palestyny. Pięć lat później, po prześladowaniach ze strony brytyjskich władz, udaje się do Paryża, gdzie działa aktywnie we francuskim ruchu komunistycznym. Potem trafia do Moskwy, gdzie podejmuje naukę. Przechodzi też szkolenie wywiadowcze i zostaje wysłany z powrotem na Zachód, by stworzyć podziemną organizację, która rozpoczęłaby działalność z chwilą wybuchu wojny.



I tu zaczyna się historia Czerwonej Orkiestry – największej siatki szpiegowskiej, operującej w kilku krajach Europy Zachodniej, gromadzącej i przekazującej wywiadowi ZSRR tajemnice III Rzeszy. Jej członkowie w większości nie byli przeszkolonymi agentami i działali z pobudek ideowych, co także było swoistym ewenementem. Rozbicie Rote Kapelle i schwytanie Wielkiego Szefa stało się jednym z głównych celów hitlerowskich służb bezpieczeństwa.



I rzeczywiście – Trepper został pojmany. Pozornie podjął współpracę z nazistami, ale w rzeczywistości prowadził dramatyczną grę, w wyniku której udało mu się poinformować centralę o wsypie i zbiec. W ZSRR nie powitano go jako bohatera; stał się jedną z ofiar stalinowskich represji.



Po kilkuletnim pobycie w więzieniu i późniejszej rehabilitacji wrócił do Polski w 1957 roku. Został prezesem Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Po antysemickiej kampanii w roku 1968 bezskutecznie usiłował opuścić kraj. W wielu europejskich państwach powstały komitety solidarności z Trepperem, w jego sprawie apelowali najważniejsi politycy zachodni różnych opcji. Wyjechał w 1973 roku. Dwa lata później ukazała się jego książka.



Na temat Czerwonej Orkiestry powstało za granicą wiele opracowań, książek i filmów. W Polsce ukazał się jedynie artykuł w „Polityce” w 1967 roku. Po przemianach ustrojowych Bogusław Wołoszański poświęcił Czerwonej Orkiestrze jedno ze swoich widowisk telewizyjnych, a lewicowy półrocznik „Lewą Nogą” opublikował fragmenty Wielkiej gry. To niewiele jak na postać, która odegrała tak znaczącą rolę podczas II wojny światowej. Dlatego pierwsze pełne polskie wydania książki Treppera ma wymiar historyczny.



Wielka gra to lektura fascynująca, którą czyta się jednym tchem niczym powieść szpiegowską. Jest jednak czymś więcej. Na jej kartach znajdziemy polityczny i społeczny pejzaż ubiegłego stulecia: losy społeczności żydowskiej, nadzieje na lepsze, bezklasowe społeczeństwo, rozczarowanie związane ze doświadczeniem stalinowskim. Razem z autorem przenosimy się z przedwojennej Polski do Palestyny. Obserwujemy działania francuskich lewicowców w Paryżu. Konfrontujemy komunistyczne marzenia z realiami stalinowskiej Moskwy lat 30. Następnie z zapartym tchem śledzimy brawurową działalność Czerwonej Orkiestry oraz dramatyczną grę, którą Wielki Szef prowadzi z hitlerowskimi służbami. Później z perspektywy więziennej celi doświadczamy ponurego okresu stalinowskich represji.



Książka Leopolda Treppera to świadectwo przedstawiciela pokolenia, którego życiowe i ideowe wybory zostały naznaczone przez dwa totalitaryzmy XX wieku: faszyzm i stalinizm. Świadectwo wymykające się oficjalnym narracjom dominującym w PRL i III RP.



W ostatnim fragmencie swej książki Wielki Szef pisze:
„Jesienią 1973 roku w Danii pewien młody człowiek zapytał mnie podczas publicznej debaty:
– Czy nie poświęcił pan swego życia na próżno?
– Nie – odpowiedziałem. – Nie, pod jednym warunkiem: że ludzie wyciągną wnioski z mojego życia komunisty i rewolucjonisty i że nie zaprzedadzą się jakiejś ubóstwianej partii. Jestem przekonany, że młodym powiedzie się tam, gdzie my ponieśliśmy klęskę, że prawdziwy socjalizm zatriumfuje i że nie przyjmie oblicza rosyjskich czołgów najeżdżających na Pragę”.



Leopold Trepper, „Wielka gra”, Wydawnictwo Stapis, Katowice 2012.

(tekst ukazał się na witrynie "Krytyki Politycznej")
"Socjaldemokratyczna polityka społeczna" już w sieci!
2012-12-26 22:53:00
30 listopada br. w Sejmie RP odbyła się prezentacja książki pt. "Socjaldemokratyczna polityka społeczna" wydanej staraniem Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a oraz Fundacji im. F. Eberta.

Celem publikacji jest przedstawienie w sposób przystępny treści, które w sumie tworzą rodzaj podręcznika przeznaczonego dla osób zaangażowanych w działania na rzecz socjaldemokratycznej polityki. W poszczególnych rozdziałach opisane zostały różne obszary polityki społecznej, zaprezentowane także aktualne wyzwania i kwestie sporne. Przykłady konkretnych działań zrealizowanych w polityce społecznej w innych państwach powinny stać się inspiracją dla poszukiwania możliwych rozwiązań dla Polski.

Książka zawiera teksty autorek i autorów znanych także z łamów portalu Lewica.pl: Rafał Bakalarczyk, Marek Balicki, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Jarosław Klebaniuk, Ewelina Latosek, Janina Petelczyc,Maria Skóra, Bartosz Machalica, Rafał Chwedoruk.

Publikacja jest dostępna także w bezpłatnej wersji elektronicznej. Można ją pobrać tutaj:
http://lassalle.org.pl/wp2/wp-content/uploads/2011/06/OMSL-SocjaldemokratycznaPolitykaSpo%C5%82eczna.pdf
Stadiony: długi w Polsce, śmierć w Katarze
2012-11-04 21:10:20
Stadiony wybudowane w Polsce z myślą o Euro 2012 okazały się kosztowną ekstrawagancją, którą spłacać będziemy jeszcze długo. Stadiony budowane w Katarze na potrzeby futbolowych mistrzostw świata w 2022 roku są jeszcze bardziej kosztowne: kosztują życie setek ludzi.



Na łamach weekendowej "Gazety Wyborczej" ukazał się artykuł opisujący finansowe fiasko projektu stadionowego w Polsce. Wybudowane na Euro 2012 areny okazują się studniami bez dna, w kórych topione są gigantyczne środki z publicznej kasy.



Gorzką satysfakcję mogą mieć ci sceptycy (i - jak się okazuje - realiści), którzy nie dowierzali entuzjastycznym zapowiedziom władz centralnych i samorządowych, które - podpierając się "analizami" rozmaitych firm konsultingowych - kreśliły fantastyczne wizje stadionowych zysków. Wizje te całkowicie ignorowały kryzys gospodarczy, możliwości budżetowe miast, strukturę majątkową polskiego społeczeństwa, nawyki dotyczące uczęszczania na imprezy sportowe i kulturalne i wiele innych. Gorzką satysfakcję mam i ja. Dwa lata temu brałem udział w dyskusji o stadionach, która została zorganizowana przez koło naukowe socjologów na Uniwersytecie Wrocławskim. Wygłosiłem wówczas dłuższy wywód, w którym podważałem optymistyczne prognozy (i ich przesłanki) dotyczące przyszłej rentowności piłkarskich obiektów. Polemikę podjął ze mną red. Michał Karbowiak, współautor wspomnianego powyżej tekstu w weekendowej "Gazecie", który z przekonaniem i aprobatą przytoczył argumentację włodarzy miast - gospodarzy i firm konsultingowych.



Nowe stadiony zapewne na długie lata będę obciążać budżety polskich miast, czyli nasze kieszenie. Ich dotowanie będzie odbywać się kosztem innych, niezbędnych wydatków i inwestycji, które mogłyby wpłynąć na poprawę jakości życia lokalnych społeczności. Problem ten stanie dotkliwy zwłaszcza w czasie kryzysu i trudnej sytuacji finansowej miast.



Euro 2012 już dawno za nami. Oczy sportowego świata będą teraz skierowane na kraje - gospodarzy innych wielkich imprez, które przed nami. Rok 2022 wydaje się być dość odległą perspektywą, ale warto już dziś zwrócić uwagę na sytuację Katarze. To w tym państwie odbędą się piłkarskie mistrzostwa świata. Niestety, już dziś wiemy, że budowie infrastruktury związanej z tą imprezą towarzyszy gigantyczna skala łamania praw pracowniczych i wyzysku. Robotnicy - imigranci (przede wszystkim z Nepalu) pracują w fatalnych warunkach, wielu z nich uległo śmiertelnym wypadkom.



Aktywiści społeczni i związki zawodowe próbują zwrócić uwagę opinii publicznej na ten problem. Warto przyłączyć się do akcji w obronie praw pracowników w Katarze. Może się bowiem okazać, że więcej osób zginie podczas budowy stadionów, niż zagra na nich w trakcie mistrzostw świata.
Witryna solidarnościowej kampanii:
http://act.equaltimes.org/en/fillastadium
Wojna, śmierć i rock and roll - czyli puknijcie się w głowy!
2012-10-30 20:06:52
Organizatorzy rockowego koncertu z okazji Dnia Niepodległości w Warszawie powinni mocno puknąć się w głowę. Z plakatu, który powinien być przyczyną owej bolesnej autorefleksji, wynika, że lista potencjalnych pukających jest długa.

Zobacz plakat i przeczytaj dalszy ciąg komentarza:

http://www.tokfm.pl/blogi/michal-syska/2012/10/wojna_smierc_i_rocknroll__czyli_puknijcie_sie_w_glowy_/1
[Tomasz] Lis w kurniku TVP
2012-10-14 19:09:07
Z zainteresowaniem czytam zainaugurowaną tekstem Agnieszki Kublik ("Jak wycieka kasa z telewizji", "Gazeta" z 29-30.09.) dyskusję o sytuacji telewizji publicznej: jej problemów finansowych, coraz gorszej ofercie programowej, zaniku działalności misyjnej, upartyjnieniu etc.



Artykuł red. Kublik pokazał, jak skomplikowana struktura organizacyjna TVP powoduje brak stosownego planowania i nadzoru oraz sprzyja niegospodarności. Autorka zwraca w nim uwagę, że wiele środków finansowych, zamiast zasilać konto telewizji, wycieka do prywatnych kieszeni osób z nią zawodowo związanych.



Informacje z opublikowanego na łamach "Wyborczej" tekstu przypomniały mi się w trakcie lektury blogowego wpisu Tomasza Lisa , w którym apeluje on do czytelników portalu Natemat.pl o zgłaszanie pytań do Donalda Tuska, które zostaną zadane w trakcie prowadzonego przez Lisa programu na antenie TVP.



Zastanawia mnie, dlaczego pytania od widzów nie są zbierane za pośrednictwem portalu TVP, lecz portalu, który jest prywatnym, biznesowym przedsięwzięciem Tomasza Lisa. Czy w interesie telewizji publicznej nie jest wspieranie własnej redakcji internetowej i promowanie własnych witryn informacyjnych? Czy reklamowanie prywatnego portalu przy użyciu programu TVP jest wpisane w warunki gwiazdorskiego kontraktu?

Faktów TVN donos do Państwowej Inspekcji Pracy?
2012-10-10 23:40:32
Fakty TVN postanowiły wesprzeć pracodawców w sprzeciwie wobec pomysłu oskładkowania tzw. umów śmieciowych. Rozwiązanie takie ma ponoć zaproponować w swym piątkowym wystąpieniu w Sejmie premier Donald Tusk.

Reporter TVN, Krzysztof Skórzyński, udał się do firm zatrudniających na umowy cywilnoprawne, aby nagrać wypowiedzi ich właścicieli, którzy zapowiedzieli, że oskładkowanie zmusi ich do redukcji personelu i przerzucenia obowiązków na mniejsza liczbę pracowników.

Po tej wizycie red. Skórzyńskiego i emisji materiału na telewizyjnej antenie do tych firm powinna wkroczyć Państwowa Inspekcja Pracy. W polskim prawie jest generalny zakaz zastępowania umów o pracę umowami cywilnoprawnymi (te ostatnie stosuje w uzasadnionych przypadkach, w wybranych obszarach rynku pracy). PIP w swoich sprawozdaniach wskazuje, że rośnie liczba zawieranych umów cywilnoprawnych w warunkach, gdy jedyną dopuszczalną formą jest umowa o pracę.

W sprawozdaniu PIP za rok 2010 czytamy, że w ciągu dwóch lat liczba osób pracujących na umowach cywilnoprawnych wzrosła o 35 proc. (w 2010 r. było 21 proc. pracujących).

W tym samym sprawozdaniu PIP alarmowała, że o 13 proc. wzrosła liczba pracodawców, którzy zawierali kontrakty cywilnoprawne, w tym pozorne umowy o dzieło, w przypadkach, gdy powinna być zawierana umowa o pracę.

Warto, by Państwowa Inspekcja Pracy sprawdziła, czy do tej grupy nieuczciwych pracodawców nie zaliczają się firmy pokazane w materiale Faktów TVN.
Fotorelacja z dzisiejszejszego protestu pod Chung Hong i LG Electronic
2012-07-11 19:51:01
11 lipca br. 24 pracowniczek i pracowników odebrało w siedzibie Chung Hong Electronics zwolnienia dyscyplinarne za udział w - rzekomo - nielegalnym strajku. Kilkanaście minut później przed siedzibą LG Electronics, której Chung Hong jest podwykonawcą, rozpoczęła się pikieta w obronie praw pracowniczych. W proteście - oprócz zwolnionych z pracy - wzięli udział związkowcy z Inicjatywy Pracowniczej oraz aktywiści i aktywistki lewicowych organizacji.


Środowy protest w Specjalnej Strefie Ekonomicznej w Biskupicach pod Wrocławiem był kolejną odsłoną walki pracowników Chung Hong Electronics o godziwe warunki zatrudnienia. Więcej o na ten temat można dowiedzieć się tutaj

Od kilku lat media donoszą o niskich płacach i łamaniu praw pracowniczych w Specjalnej Strefie Ekonomicznej w Biskupicach pod Wrocławiem, gdzie swoje zakłady ulokował koreański koncern LG oraz firmy, które są jego podwykonawcami.

Fotorelacja z dzisiejszego protestu dostępna jest tutaj
Być jak Demirski i Strzępka
2012-03-30 18:53:00
Chciałbym być jak Demirski & Strzępka: na żywo i w eterze dać wyraz swej dezaprobaty dla spadającego poziomu radiowo - telewizyjnej publicystyki.

Chciałbym być Demirskim i Strzępką w programie radia TOK FM prowadzonym przez Cezarego Łasiczkę, do którego zaproszeni zostali Sławomir Sierakowski i Wojciech Orliński. Chciałbym na żywo i w eterze wyrazić swoją dezaprobatę w chwili, gdy red. Łasiczka ze zdziwieniem dowiaduje się, że zastępowanie umów o pracę tzw. umowami śmieciowymi jest w naszym kraju łamaniem prawa. Red. Łasiczka dowiaduje się tego w programie, który dotyczy... umów śmieciowych właśnie! Okazuje się, że w opiniotwórczych mediach dziennikarz może wypowiadać się na tematy, o których nie ma zielonego pojęcia.




Chciałbym być Demirskim i Strzępką w programie "Tak jest!" w TVN 24, w którym red. Andrzej Morozowski rozmawiał z Piotrem Ikonowiczem i Antonim Dudkiem.




Gdy w kontekście reformy emerytalnej były poseł lewicy przytoczył dane statystyczne dotyczące rozwarstwienia społecznego, IPN-owski historyk odpowiedział, że gdyby te liczby były prawdziwe, to w Polsce rządziłaby radykalna lewica, a nie liberalna PO. Słowa te wypowiedział absolwent studiów politologicznych posiadający tytuł profesorski. Czy Antoni Dudek nie wie, że głosowanie wbrew własnym interesom ekonomicznym nie jest niczym nadzwyczajnym i nie dotyczy tylko Polski? Czy nie wie, co to są podziały socjopolityczne (cleaveges) i jak kształtowały się one w Europie Środkowo - Wschodniej po roku 1989? Czy nie słyszał o prawicowym backlashu w USA, gdzie ubodzy wyborcy głosują na neoliberalnych miliarderów z Partii Republikańskiej?




Antoniego Dudka przebił jednak red. Morozowski, który nie chciał uwierzyć w przytaczane przez Ikonowicza dane statystyczne dotyczące dochodów polskich rodzin, które z powodu zamrożenia progów uprawniających do pomocy społecznej, zostały takiego wsparcia pozbawione (Dudek zwrócił uwagę wzdychającemu Morozowskiemu, że te dane są jednak prawdziwe). Potem było jeszcze ciekawiej. Gdy Ikonowicz przytoczył wyniki badań przeprowadzonych przez władze Warszawy, dotyczących średniej długości życia mieszkańców w poszczególnych dzielnicach stolicy, które pokazują drastyczne róznice pomiędzy biedną Pragą a bogatszym Mokotowem, red. Morozowskiego było stać jedynie na rechot i pytanie, jak wygląda sytuacja pod Warszawą, bo on tam właśnie mieszka. Następnie zapytał Ikonowicza, gdzie mieszka jego ojciec i on sam. A potem było... jeszcze ciekawiej. Były lider PPS przytoczył dane dotyczące długości pracy oraz wypoczynku Polek i Polaków. Wynikało z nich, że większość pracowników w naszym kraju nie wyjeżdża nigdzie na urlopy. Morozowski jednak w błyskotliwy sposób podważył wyniki badań polskich i unijnych instytucji. Stwierdził bowiem, że gdy dzwonił ostatnio do biura podróży, by zamówić sobie zagraniczne wczasy na czas tzw. długiego majowego weekendu, został poinformowany, iż nie ma już wolnych miejsc. Gdy tego słuchałem, żałowałem, że w studiu nie ma Demirskiego i Strzępki. Pozostało mi jedynie wyłączyć telewizor. Co Państwu także rekomenduję.

Płećmisja OMS im. Lassalle`a
2012-02-27 22:40:42
Przystępując do pisania tekstu na temat jakiejś osoby lub organizacji, warto zawsze zrobić tzw. research. W dobie internetu jest to niezwykle łatwe i nie zajmuje dużo czasu.

Gdyby Anna Zawadzka zadała sobie trud i zajrzała na witrynę Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a (http://lassalle.org.pl), być może nie sformułowałaby na swoim blogu tak kategorycznych, krytycznych sądów pod adresem wrocławskiego think tanku.

Dr Dorota Piontek, dr Anna Pacześniak, Danuta Kuroń, Marta Trawińska, Lidia Geringer d'Oedenberg,Kinga Dunin, Zuzanna Dąbrowska Agnieszka Dziemianowcz-Bąk, Maria Skóra, Janina Petelczyc, Agnieszka Pawelska, Ewelina Latosek, Magda Błędowska - to kobiety, które bądź w roli prelegentek brały udział w wydarzeniach organizaowanych przez Ośrodek, bądź są stałymi współpracowniczkami stowarzyszenia. Można się o tym dowiedzieć z ogólnodostępnej witryny internetowej i z wydanych staraniem OMS publikacji.

Ośrodek Myśli Społecznej im. Lassalle'a uznaje, że istnieje wiele organizacji, które zajmują się kwestią dyskryminacji na płeć, mają one bogaty dorobek i wypracowaną przez lata wiarygodność. Wolimy wspierać ich działania (np. wrocławską Manifę) niż konkurować w tej tematyce. Staramy się wykazywać na polach, które naszym zdaniem są równie ważne, a nie zawsze doceniane (i zauważane i/lub dopuszczane przez liberalny mainstream). W swych pracach zwracamy jednak na kwestie genderowe. W naszych raportach (przygotowanych przez zespół zbalansowany pod względem płciowym) na temat sytuacji młodego pokolenia ("Bez obaw w dorosłość") oraz osób starszych ("Z godnością w jesień życia") znajdują analizy dotyczące sytuacji kobiet. Kwestia ta będzie także silnie obecna w projekcie dotyczącym polityki społecznej, który przygotowujemy w tym roku (w gronie ekspertek przeważają kobiety).

Mam nadzieję, że powyższe informacje skłonią p. Annę do życzliwszego spojrzenia na działalność OMS im. Lassalle'a, której wszak nie musiała znać.

P.S. O radzie powołanej przez Dutkiewicza pisałem w kontekście gender (i nie tylko) już dwa tygodnie temu:
http://www.tokfm.pl/blogi/michal-syska/2012/02/europejska_stolica_kultury_festung_breslau_2016/1
Wybiórczy federalizm Sikorskiego
2011-12-01 10:46:49
Wbrew oskarżeniom polityków PiS treść berlińskiego wystąpienia ministra Sikorskiego nie jest wymierzona w interesy Polski. Jest wymierzona w interesy milionów zwykłych Europejczyków.

Kryzys ekonomiczny - kryzys demokratycznych instytucji



Globalny kryzys ekonomiczny to przede wszystkim kryzys demokracji i jej instytucji, które nie są dziś w stanie kontrolować w imieniu obywateli procesów gospodarczych, rynków finansowych, transakcji kapitałowych. Państwa narodowe okazały się bezradne wobec praktyk kasynowego kapitalizmu. Jak pisze Zygmunt Bauman, ich rola polega dziś jedynie na kuszeniu wędrującego ponad państwowymi granicami kapitału niskimi podatkami i jeszcze niższymi standardami pracy. Odpowiedzią na kryzys powinno być budowanie globalnych instytucji, które posiadałaby demokratyczną legitymację do kontrolowania i korygowania procesów gospodarczych.

Sikorskiego dojrzewanie do federalizmu



Wystąpienie Radosława Sikorskiego w Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej 28 listopada br. zostało odebrane jako apel o budowę europejskiej federacji. Warto przypomnieć, że jeszcze kilka lat temu Sikorski był członkiem rządu Prawa i Sprawiedliwości, który odrzucał jakiekolwiek projekty zmierzające do federalnego modelu UE. Dla polityków PiS bowiem silnie zintegrowany politycznie projekt europejski to coś sztucznego. Przeciwstawiają go państwu narodowemu, które traktują jako zjawisko nie wytworzone przez ludzi, lecz jako byt naturalny, odrębny i samoistny. Tymczasem Sikorski mówi o tworzeniu europejskiej tożsamości w oparciu o demokratyczne instytucje i polityczną wspólnotę Europejczyków. Dla PiS Unia to przede wszystkim obszar realizacji interesów narodowych, w którym Niemcy dążą do osiągnięcia pozycji dominującej, co, oczywiście, zagraża suwerenności Polski. Z kolei Sikorski domaga się od Niemiec większej aktywności i determinacji w wypełnianiu roli europejskiego lidera.

Nic zatem dziwnego, że reakcją polityków PiS na berlińskie wystąpienie Sikorskiego jest wniosek o odwołane go z funkcji ministra. Będziemy więc w ciągu najbliższych dni świadkami oskarżeń o zdradę narodową i rozdzierania szat w obronie rzekomo zagrożonej suwerenności Polski. Spór ten zapewne odciągnie uwagę od innych fragmentów wystąpienia Sikorskiego. A są one – paradoksalnie – wymierzone przeciwko zintegrowanemu modelowi europejskiemu.


Dyscyplina finansowa - jedyne zadanie dla instytucji UE?



Polski minister spraw zagranicznych upomniał się w Berlinie o wzmocnienie roli Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Uważna lektura wystąpienia Sikorskiego pozwala stwierdzić, że dla polityka PO główną rolą (jedyną opisaną w jego wystąpieniu) unijnych instytucji powinno być dbanie o finansową dyscyplinę państw członkowskich. „Tożsamość narodowa, religia, styl życia, moralność publiczna i stawki podatku dochodowego od osób prawnych i podatku VAT oraz wszystko to, co za tym idzie, powinny zawsze pozostać w gestii państw. Nasza jedność nie ucierpi na różnicach w godzinach pracy lub zapisach prawa rodzinnego.” – zastrzegł w swym przemówieniu Sikorski.

Co to w praktyce oznacza?

Oznacza to odrzucenie uniwersalnej koncepcji praw jednostki. Za słowami „tożsamość narodowa, religia, styl życia, moralność publiczna” kryje się sprzeciw wobec uznania za uniwersalne praw osób homoseksualnych do niedyskryminacji i życia w sformalizowanych związkach, praw kobiet do decydowania o własnym macierzyństwie. To także odrzucenie jako uniwersalnej zasady postulatu światopoglądowej neutralności państwa. Federalna Europa według pomysłu Sikorskiego nie będzie wspólnotą polityczną otwartą na mniejszości seksualne czy wyznaniowe oraz kobiety. Będzie to także Europa nieprzyjazna pracownikom.

Przeciwko Europie socjalnej



Sikorski jest przeciwnikiem harmonizacji podatków i ujednolicaniu praw pracowniczych w skali kontynentu. Wspiera zatem politykę opartą na dumpingu socjalnym ze strony państw, w których podatki i standardy pracy są niskie. Jest to oczywiście w interesie Polski (ale nie polskich obywateli), która przeznacza w skali UE najmniejsze środki w stosunku do PKB na edukację, badania naukowe i rozwój. Polska gospodarka nie jest innowacyjna, dlatego na europejskim rynku może konkurować jedynie niskimi kosztami pracy. Polacy są najdłużej pracującymi obywatelami UE, zaś zarabiają najmniej. Liczba osób zatrudnionych w naszym kraju na tzw. elastycznych warunkach i umowach czasowych należy do najwyższych na kontynencie.

Brak harmonizacji podatkowej i ujednolicenia standardów pracy nie poprawi sytuacji polskich pracowników. Pogorszy za to warunki pracy Europejczyków w innych krajach, zwłaszcza tych bogatszych. W ramach Unii będzie trwał między poszczególnymi państwami wyścig na obniżanie podatków i praw socjalnych, by utrzymać miejsca pracy.

Wybiórczy federalizm



Unia według recepty Sikorskiego to zatem kontynent redukcji praw socjalnych oraz upowszechnienia elastycznych form zatrudnienia, na którym instytucje europejskie powołane są przede wszystkim do dyscyplinowania państw narodowych w kwestii deficytów budżetowych. Europejska solidarność zaś, to nie dbanie o socjalne bezpieczeństwo wszystkich obywateli UE poprzez podnoszenie standardów, lecz zapewnienie dopływu do Polski brukselskich funduszy na inwestycje infrastrukturalne, które pozwoliły nam zachować niezłą koniunkturę w trakcie kryzysu.

Berlińskie wystąpienie ministra Sikorskiego daje odpowiedź, dlaczego do dziś Polska nie ratyfikowała w całości Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej.