Drugą stroną medalu jest to, że znaczna część lewicy - szczególnie tej parlamentarnej - jest w przestrzeni publicznej i w przekazie zbyt spokojna, zbyt mało ekspresyjna i waleczna, wychowana także częściowo (starsze pokolenie) w strukturach państwa PRL, a później III RP. Często na hasłach utrzymywania "spokoju społecznego", krytykowania "chuliganów", "wywrotowców" itd. Na polskiej lewicy funkcjonuje także lęk przed nadmiernymi kontrowersjami, stanowczością i kult, wąsko rozumianej, poprawności politycznej. Mamy być tacy "jak na Zachodzie", gdy tymczasem właśnie w wielu krajach zachodnich nie brakuje właśnie barwnych i krzykliwych polityków radykalnej lewicy (vide - Francja Niepokorna, Die Linke i wiele innych ruchów).
Już nawet politycy PO/KO, przynajmniej przed wyborami parlamentarnymi w 2023 r., mieli w sobie więcej animuszu i retorycznej swady, niż szara i nudna - w większości - lewica. Ale KO-wcy jechali wtedy głównie na paliwie krytyki PiS-u, które szybko - po objęciu rządów - się spaliło.
Oczywiście, i na lewicy zdarzają się wyjątki, jak np. Zandberg, Kotula czy Senyszyn - jeszcze w okresie jej "posłowania".
A państwo, choć faktycznie jest z natury instytucją w głównej mierze konserwatywną oraz ciążącą ku oligarchizacji, może być także wykorzystywane dla celów lewicowych i prospołecznych/redystrybucyjnych. I tak się w niektórych państwach świata, gdzie lewica społeczna miała dużą siłę oddziaływania, przynajmniej okresowo działo/dzieje.