Kilka lat temu w magazynie Esquire ukazała się lista, która co jakiś czas powstaje z martwych i nawiedza Internet niczym zombie. The 80 Best Books Every Man Should Read [80 książek, które każdy mężczyzna powinien przeczytać] przypomina nam, że Esquire to pismo dla mężczyzn i że młodzi ludzie negujący binarny podział płci mają przeciwko sobie ludzi znacznie lepiej ustawionych, dla których gender jest jak żelazna kurtyna dzieląca ludzkość na pół.
Oczywiście równie niepokojące są instrukcje dla kobiet, jakich od dziesiątek lat dostarczają czasopisma w rodzaju Cosmopolitan. Swoją drogą konieczność publikowania co miesiąc wskazówek dla jednej z dwóch głównych płci kulturowych chyba sporo mówi o chwiejności gender. A więc czy mężczyźni powinni czytać inne książki niż kobiety? Wspomniany wyżej wykaz dowodzi, że nie powinni czytać nawet książek przez kobiety napisanych; na 79 książek autorstwa mężczyzn jest tu tylko jedna jedyna pozycja autorki, Flannery O’Connor.
Trudno być mężczyzną
Zbiór opowiadań O’Connor Trudno o dobrego człowieka twórca listy streszcza cytatem: „Dobra byłaby z niej kobieta – powiedział Wyrzutek – gdyby miała przy sobie takiego, co by ją gotów był zastrzelić w każdej chwili”. Zastrzelić ją. A oto komentarz do Gron gniewu Johna Steinbecka: „Bo chodzi tylko o cycki” – nawet nieźle się to rymuje z poprzednim, prawda? Innymi słowy, chodzi o książki-instrukcje, które mężczyzna powinien przeczytać, żeby stać się mężczyzną. A co to jest mężczyzna? Wszystko wyjaśnia dopisek do powieści Jacka Londona Zew krwi: „Książka o psach jest w równej mierze książką o mężczyznach”. Chyba faktycznie baby są jakieś inne.
Czytając ów wykaz najbardziej męskich książek wszech czasów – zawierający mnóstwo książek wojennych i tylko jedną pióra wyoutowanego geja – uświadomiłam sobie, że chociaż trudno być kobietą, to pod wieloma względami jeszcze trudniej być mężczyzną, reprezentantem płci, której podobno nieustannie trzeba bronić i potwierdzać ją za pomocą męskich czynów. Przyglądałam się tej liście i przyszła mi do głowy nieproszona myśl: Nic dziwnego, że jest tyle masowych morderstw. Przy tak sformułowanym zadaniu masakra jest jedynie skrajną ekspresją męskości; na szczęście jest wielu innych mężczyzn, którzy potrafią egzystować w świecie z empatią i wdziękiem.
Oczywiście każdy powinien móc czytać wszystko, na co ma ochotę, jednak powyższy spis podsunął mi pomysł, by sporządzić inną listę, zatytułowaną: Osiemdziesiąt książek, których nie powinny czytać kobiety. Sądzę po prostu, iż pewne książki uczą, że kobiety to śmieci, że w gruncie rzeczy istnieją tylko jako akcesoria i z natury są puste i złe. Bądź proponują wersję męskości, w której dobroć i wrażliwość nie są pożądane, w zamian promując wartości będące źródłem przemocy domowej, wojennej i ekonomicznej. Nie jest to z mojej strony przejaw mizoandrii – pierwszą pozycją na mojej liście jest Atlas zbuntowany Ayn Rand bowiem każda książka, którą uwielbia kongresman Paul Ryan, z pewnością przyczyni się do cierpień, jakie ten człowiek ze wszystkich sił pragnie nam zgotować.
À propos instruktażu, jak odmawiać kobietom człowieczeństwa: kiedy pierwszy raz przeczytałam W drodze (ta książka nie figuruje na mojej liście, ale Włóczędzy dharmy już tak), uświadomiłam sobie, że autor zakłada, iż czytelnik utożsami się z protagonistą, który podając się za subtelnego wrażliwca, współżyje z młodą latynoską robotnicą, po czym porzuca ją na pastwę ewentualnych kłopotów. Zakłada, że nie utożsamimy się z dziewczyną, która w gruncie rzeczy została potraktowana jak jednorazowe naczynie, bo ona przecież nie jest „w drodze”.
Ja jednak się z nią utożsamiam, podobnie jak utożsamiam się z Lolitą (Lolita, owo arcydzieło braku empatii Humberta Humberta, również znajduje się na liście Esquire opatrzone filuternym komentarzem). Kerouacowi w końcu wybaczyłam, tak jak wybaczyłam Jimowi Harrisonowi uprzedmiotawiającą chuć, jaką emanują karty jego książek, obaj bowiem mają inne zalety. Prowincjonalna lubieżność Harrisona ma w sobie coś zdrowego i przaśnego, czego niestety nie da się powiedzieć o Charlesie Bukowskim i Henrym Millerze; niemniej jednak Esquire naturalnie wymienia wszystkich trzech. Dayna Tortorici prowadząca pismo n+1 opowiada: „Nigdy nie zapomnę, jak obrzydliwie się poczułam, gdy w Listonoszu Bukowskiego przeczytałam opis grubych nóg brzydkich kobiet. Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że odepchnęła mnie książka, z którą chciałam się utożsamić. Chociaż przeczytałam ją jednym tchem, po czym oczywiście znienawidziłam swoje ciało i w ogóle”. Kilka lat temu pisarka Emily Gould uznała Bellowa, Rotha, Updike’a i Mailera za „mizoginów połowy stulecia” – zgrabne określenie kwartetu autorów z wykazu Esquire, których chętnie umieściłabym również na swojej liście.
Męski sentymentalizm
W mojej strefie nie -czytania znajduje się również Ernest Hemingway, sądzę bowiem, że to po prostu nie wypada, by ktoś, kto pobierał nauki od Gertrudy Stein, był homofobicznym, antysemickim mizoginem, a poza tym nie należy zrównywać zabijania dużych zwierząt z męskością, bo ten ciąg broń – penis – śmierć jest nie tylko brzydki, ale i smutny. I jeszcze dlatego, że lapidarny, powściągliwy styl w wydaniu Hemingwaya staje się zmanierowany, pretensjonalny i sentymentalny. A męski sentymentalizm to sentymentalizm w najgorszym gatunku, polega bowiem na samooszustwie, do którego nigdy nie posunąłby się np. autentycznie uczuciowy Dickens.
Żałosne są te paskudztwa, jakie Hemingway wypisywał o rozmiarze penisa Scotta Fitzgeralda – manewr dość przejrzysty w okresie, gdy Fitzgerald uchodził za znacznie lepszego pisarza [1]. I lepszy pozostał, ze swoją płynną, jedwabistą prozą – przy której zdania Hemingwaya są jak klocki Lego – oraz zmiennokształtną empatią, którą potrafił objąć zarówno Daisy Buchanan i Nicole Diver [2], jak i postacie swoich męskich bohaterów (nawiasem mówiąc, powieść Czuła jest noc można czytać jak analizę dalekosiężnych skutków kazirodztwa i molestowania dzieci).
Również Norman Mailer i William Burroughs zajęliby wysokie pozycje na mojej antyliście; wszak istnieje tylu innych autorów, którzy nie zadźgali i nie zastrzelili swoich żon (należy do nich np. Luc Sante, który opublikował zdumiewająco dobry tekst o obrzydliwej polityce genderowej Burroughsa przed 30 laty). Te długaśne powieści, autorstwa facetów wyraźnie przekonanych, że najbardziej liczy się rozmiar; te 900stronicowe monstra, które, gdyby napisała je kobieta, oskarżono by o nadwagę i wysłano na dietę; te sprośne produkcje o wyrządzanych kobietom krzywdach, a zwłaszcza o morderstwie Czarnej Dalii, które w potworny sposób uświadamiają nam, jak często mężczyźni, na użytek innych mężczyzn, erotyzują przemoc wobec kobiet i jak kobiety przyswajają sobie ich nienawiść. Jacqueline Rose odnotowała na łamach London Review of Books: „Patriarchat prosperuje, bo skłania kobiety, by sobą pogardzały”. Istnieje również pisarz nazwiskiem Jonathan Franzen, ale nie czytałam niczego, co napisał, z wyjątkiem wywiadów, w których bez końca atakuje Jennifer Weiner.
Są na liście Esquire książki dobre i wielkie, mimo że nawet Moby Dick, którego uwielbiam, przypomina, że powieść bez kobiet bywa uznawana za książkę o całej ludzkości, ale książka, w której kobiety są na pierwszym planie, zaliczana jest do literatury kobiecej. Stosując się do tej listy, kobiety należałoby poznawać na podstawie utworów Jamesa M. Caina i Philipa Rotha, którzy bynajmniej nie są ekspertami pierwszego wyboru – nie wtedy, gdy istnieją wielkie dzieła Doris Lessing, Louise Erdrich i Eleny Ferrante. Spoglądam na półkę z moimi bohaterami i widzę Philipa Levine’a, Rainera Marić Rilkego, Virginić Woolf, Shunryű Suzukiego, Adrienne Rich, Pabla Nerudć, Subcomandante Marcosa, Eduarda Galeana, Jamesa Baldwina. Jeśli ich książki można określić jako instrukcje, to instruują one, jak rozszerzyć tożsamość na świat ludzi i nie tylko ludzi, wyobraźnia bowiem to wielki akt empatii, który wynosi nas poza siebie samych i nie zamyka w klatce własnego gender.
Postscriptum:
Powyższy artykuł, zamieszczony na portalu Lithub.com, spotkał się w Internecie ze sporym odzewem, co skłoniło redakcję Esquire do odpowiedzi: „Cóż mamy powiedzieć? Daliśmy plamę. Spis 80 Books Every Man Should Read, opublikowany przez nas kilka lat temu, został słusznie zganiony za brak różnorodności tyleż pod względem autorów, co tytułów. Zaprosiliśmy więc 8 żeńskich literackich sław, m.in. Michiko Kakutani, Annę Holmes i Roxane Gay, aby pomogły nam stworzyć nową listę”.
(…)
Kretynizm mizoginiczny
Feminizm potrzebuje mężczyzn. Choćby dlatego, że mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet lub nimi gardzą, mogą się zmienić jedynie – jeśli w ogóle – gdy zmieni się kultura; gdy krzywdzenie kobiet w straszny sposób oraz mówienie o nich strasznych rzeczy przestanie podnosić pozycję mężczyzny w oczach innych mężczyzn.
Rodzajów męskości jest nieskończenie wiele; w tej chwili naszą planetę zamieszkuje co najmniej trzy i pół miliarda rozmaitych mężczyzn. Są wśród nich członkowie Ku Klux Klanu i działacze na rzecz praw człowieka, drag queens i myśliwi polujący na kaczki. Na użytek feminizmu chciałabym teraz wydzielić wśród nich trzy wielkie, niezbyt ostre kategorie. Mamy więc sojuszników, o których wspominam powyżej (i poniżej). Mamy rozszalałych mizoginów i hejterów w mowie i czynie, których widuje się w rozmaitych miejscach w Internecie, np. na forach praw mężczyzn, gdzie świetnie się czują (i dysponują zdumiewającą ilością wolnego czasu), bez końca podsycając swoje pretensje, bądź na Twitterze, gdzie każdą mówiącą pełnym głosem kobietę obrzucają lawiną obelg i gróźb. Weźmy pogróżki wobec analityczki mediów Anity Sarkeesian, która ośmieliła się skomentować seksizm w grach komputerowych – nie tylko grożono jej śmiercią, lecz także zapowiedziano masakrę kobiet na jej wykładzie na University of Utah, a przecież nie ona jedna dostawała takie groźby. Ach, i nie zapominajmy o graczach, którzy wpadli do króliczej nory, jaką jest hasztag #Gamergate i lansowane tam mizoginiczne teorie spiskowe.
Ostatnio bezpardonowy atak na ich pozycje przypuścił Chris Kluwe, były zawodowy futbolista, zdeklarowany obrońca praw queer, feminista, a przede wszystkim zapalony gracz. Kluwe wygarnął braciom gamerom prosto z mostu (to jedna z jego bardziej uprzejmych wypowiedzi):
To żałosne, że wy #Gamergaterzy wciąż próbujecie bronić tego dziecinnego gówna, bo na logikę wynika z tego tylko jedno: że popieracie tych mizoginicznych kretynów w ich całej zasapanej glorii. Że popieracie napastowanie kobiet w przemyśle gier (i w ogóle). Że pasuje wam kretyński stereotyp spoconego „gamera z piwnicy”, którego od lat chcemy się pozbyć.
W odpowiedzi ktoś wysłał Kluwemu tweeta: „Wal się, ty głupia pizdo. Gamergate nie hejtuje kobiet”. Do czego chciałabym dołączyć własną wersję „reguły Lewis” („wszystkie komentarze na temat feminizmu uzasadniają feminizm”): niezliczeni mężczyźni, którzy atakują kobiety oraz każdego, kto staje w ich obronie, by udowodnić, że kobiety nie są atakowane, a feminizm nie ma realnych podstaw, najwyraźniej nie pojmują, iż właśnie udowodnili, że jest wręcz odwrotnie.
Tak wiele jest obecnie gróźb gwałtu i śmierci. Co się tyczy Sarkeesian, to University of Utah nie zechciał potraktować poważnie zagrożenia masakrą (mimo że pozwolono wnosić broń do sali wykładowej), bo przecież codziennie ktoś grozi jej śmiercią, toteż w końcu musiała swój wykład odwołać.
A więc mamy sojuszników i mamy hejterów. Oraz całą masę innych mężczyzn, którzy może i chcą dobrze, ale do rozmowy o feminizmie przystępują pełni uprzedzeń, po czym ktoś – zazwyczaj, jak wiem z doświadczenia, jakaś kobieta – musi je pracowicie korygować. Być może właśnie dla takich jak oni Elizabeth Sims założyła stronę pod nazwą The Womansplainer: „For men who have better things to do than educate themselves about feminism” [Wyjaśniaczka: „Dla mężczyzn, którzy mają lepsze rzeczy do roboty niż edukacja w dziedzinie feminizmu”].
Biedni symetryści
Są też tacy, którzy za każdym razem, gdy mowa o bolączkach kobiet, próbują zwekslować dyskusję na bolączki mężczyzn. Czytając w Internecie komentarze mężczyzn na temat, dajmy na to, gwałtów na kampusach, można wręcz uznać, że mamy do czynienia z epidemią odurzonych, niegodziwych młodych kobiet, które systematycznie nadziewają się na niewinnych przechodniów płci męskiej, żeby im narobić kłopotów. Za przykład może posłużyć tyrada byłego przewodniczącego korporacji studentów MIT zatytułowana „Drunk Female Guests Are the Gravest Threat to Fraternities” [Największym zagrożeniem dla korporacji studentów są pijane kobiety zapraszane w gości], którą niedawno zamieścił (i pospiesznie skasował) Forbes Magazine.
Bywa, że mężczyźni nalegają, by „dla uczciwości” przyznać, iż mężczyźni cierpią przez kobiety tak samo jak kobiety przez mężczyzn, a czasem nawet bardziej. Równie dobrze można by twierdzić, że rasizm przysparza białym tyle samo cierpień, co czarnym i że nie istnieje na świecie hierarchia przywilejów i gradacja ucisku. I są tacy, którzy tak twierdzą.
Owszem, to prawda, że kobiety dopuszczają się przemocy domowej, tyle, że ma ona diametralnie inne skutki, zarówno pod względem ilości, jak i dotkliwości. Jak już pisałam w książce Mężczyźni objaśniają mi świat, przemoc domowa to pierwsza przyczyna obrażeń u amerykańskich kobiet: według Center for Disease Control and Prevention [Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom] z dwóch milionów kobiet, które co roku zostają ranne, pół miliona potrzebuje interwencji lekarskiej, zaś ponad 145 tys. – hospitalizacji przynajmniej przez dobę, i naprawdę nie chcecie wiedzieć, jak wyglądają dane dotyczące koniecznych zabiegów dentystycznych. W Stanach Zjednoczonych mężowie są także głównymi sprawcami śmierci kobiet w ciąży.
Do niektórych to dociera
Ale kobiety w ciąży nie są głównymi sprawcami śmierci małżonków. Nie istnieje tu żadna równoważność. Nie do wszystkich facetów to dociera, lecz do niektórych – tak (i byłby to fajny hasztag). Na przykład stand-uper Aziz Ansari ma rutynowy numer o napastowaniu seksualnym: „Psychole są wszędzie” – oznajmił na jednym z występów, opowiadając o kobiecie, która przez godzinę ukrywała się w sklepie z artykułami dla zwierząt, żeby prześladowca wreszcie się odczepił. Nie zauważył również – ciągnął – żeby mężczyźni musieli znosić kobiety, które nagle obnażają genitalia i masturbują się publicznie bądź wykonują inne groteskowe gesty. „To świństwo! – krzyczał. – Kobiety po prostu tego nie robią!” (Zasługę za to, że jest feministą, przypisuje w całości swojej dziewczynie).
Zabierają głos także inni standuperzy feminiści, np. Nato Green, W. Kamau Bell, Elon James White i Louis C.K.; świetne feministyczne momenty miewa Jon Stewart. To wspaniałe, że mężczyźni nie tylko biorą udział w rozmowie, ale sprawiają, że staje się coraz dowcipniejsza. Bell, White, Teju Cole i inni czarni mężczyźni wypowiadają się w tych sprawach ze szczególną wrażliwością, elokwencją i odwagą, być może dlatego, że ucisk rozumie ucisk.
Cole napisał:
Kiedy wczoraj czytałem relacje kobiet napastowanych przez Cosby’ego, ogarnął mnie smutek. Trudno o tym mówić, jednak milczenie to żadne wyjście. Ta sprawa dotyczy nas wszystkich. Ale mam coś do powiedzenia mężczyznom, którzy czytają te słowa.
My, mężczyźni, wszyscy odnosimy korzyści z kultury gwałtu. Korzystamy na bólu kobiet, kiedy ślepo pędzimy do przodu; korzystamy na tym, że gwałt wytrąca kobiety z obiegu, zwalniając dla nas przestrzeń; korzystamy, bo gwałt kobiety dehumanizuje, a wtedy nasz humanizm bardziej błyszczy; i korzystamy z aury władzy, którą zyskujemy jako sprawcy lub beneficjenci. Korzystamy na gwałcie pośrednio lub bezpośrednio i dlatego niezbyt głośno się mu sprzeciwiamy.
Musimy, w pomocniczej, lecz istotnej roli, stać się sojusznikami kobiet, które walczą z tym od zawsze. Dlaczego ma być łatwo? Łatwo nie będzie, bo nie może.
(…)
Dotychczasową sytuację należy opisywać dosadnie. Powiedzmy to sobie wprost: znacząca liczba mężczyzn nienawidzi kobiet, nieważne, czy chodzi o napotkaną na ulicy obcą osobę, zaszczutą użytkowniczkę Twittera czy o bitą żonę. Niektórym facetom wydaje się, że mają prawo nas upokarzać, karać, uciszać, gwałcić lub nawet unicestwiać. W rezultacie, kobiety na co dzień żyją w atmosferze zagrożenia, znosząc przerażającą ilość przemocy, nie mówiąc o masie drobniejszych obelg i aktów agresji, które mają nas krótko trzymać. Nic więc dziwnego, że Southern Poverty Law Center [Południowe Centrum Prawne Ubogich] zalicza niektóre ruchy na rzecz praw mężczyzn do grup hejterskich.
Planeta nie dla kobiet
Przyjrzyjmy się, co w tym kontekście oznacza kultura gwałtu. To nienawiść. Cała przemoc seksualna, której dopuszczają się członkowie drużyn sportowych i korporacji studentów, bazuje na założeniu, że pogwałcenie praw, godności i nietykalności cielesnej innej istoty ludzkiej jest cool. U podstaw tego rodzaju grupowych zachowań leży idea mężczyzny jako potwora- drapieżcy, której wielu mężczyzn nie podziela, a która jednak oddziałuje na nas wszystkich. Ten problem mężczyźni mogą rozwiązać na wiele sposobów, dla kobiet niedostępnych.
Pewnego wieczoru byłam na wykładzie znajomej astrofizyczki na temat czynników sprawiających, że planeta staje się niezdatna do życia, takich jak temperatura, atmosfera, odległość od gwiazdy centralnej. Wychodząc, zamierzałam poprosić naszego młodego znajomego, aby odprowadził mnie do samochodu, zaparkowanego w ciemnym parku przy California Academy of Sciences, ale zagadałam się z astrof izyczką; w końcu odruchowo ruszyłyśmy do auta piechotą, po czym podwiozłam ją do jej samochodu.
Kilka tygodni wcześniej towarzyszyłam Emmie Sulkowicz, gdy wraz z grupą koleżanek przenosiła materac między budynkami Uniwersytetu Columbia. Pisałam już, że kiedy Sulkowicz, studentkę wydziału sztuk pięknych, zgwałcił kolega student, a ani władze uczelni, ani nowojorska policja nie zapewniły jej niczego podobnego do sprawiedliwości, postanowiła przedstawić swoją sytuację za pomocą performansu i na kampusie zawsze i wszędzie pojawiać się z materacem.
Odzew mediów był ogromny [3], również tamtego dnia na kampusie kręciła film ekipa dokumentalistów. W pewnym momencie kamerzystka, pani w średnim wieku, zauważyła, że gdyby za jej młodości uczelnie wdrożyły standardy zgody na seks, gdyby przyznały, że kobiety mają prawo do odmowy, a mężczyźni obowiązek uszanowana tej decyzji, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Po krótkim namyśle zdałam sobie sprawę, że moje również. Tak wiele energii między 12 a 30 rokiem życia zmarnowałam na unikanie drapieżnych mężczyzn. Świadomość, że całkowicie obcy człowiek lub przygodny znajomy bez trudu może mnie upokorzyć, skrzywdzić, a nawet zabić z powodu mojej płci, fakt, że przez cały czas muszę się pilnować… cóż, po części właśnie dlatego zostałam feministką.
Głęboko porusza mnie fakt, że nasza planeta z ekologicznego punktu widzenia niedługo w ogóle nie będzie nadawała się do życia, jednak na razie nie bardzo nadaje się do życia dla kobiet, które nie mogą swobodnie i bez lęku chodzić po ulicach; dopóki więc dźwigamy takie praktyczne i psychologiczne brzemię, nasza moc jest poważnie ograniczona. Dlatego właśnie, jako osoba przekonana, że klimat jest w tej chwili dla świata rzeczą najważniejszą, wciąż piszę o kobietach i prawach kobiet. I dlatego też pragnę uczcić tych mężczyzn, którzy choć trochę przybliżają nam szansę na zmianę świata lub nawet stanowią część wielkiej zachodzącej zmiany.
tłum. Barbara Kopeć-Umiastowska
[1] Aluzja do wspomnień Ernesta Hemingwaya, wydanych w 1964 r. pod tytułem A Moveable Feast; wyd. pol. Ruchome święto, przeł. Bronisław Zieliński, Czytelnik 1966. W książce tej to Fitzgerald przywołuje słowa swojej żony narzekającej na rozmiar jego penisa, Hemingway zaś, po dokonaniu oględzin, pociesza go, mówiąc, że wszystko z nim w porządku. Odrębną kwestią jest decyzja o upublicznieniu tej rozmowy [przyp. tłum.].
[2] Daisy Buchanan, Nicole Diver – bohaterki powieści Francisa Scotta Fitzgeralda Wielki Gatsby i Czuła jest noc [przyp. tłum.].
[3] Już po napisaniu przeze mnie tego tekstu media społecznościowe przypuściły na Sulkowicz zmasowany atak, w którym walnie uczestniczył m.in. ruch na rzecz praw mężczyzn. Po wpisaniu jej nazwiska w wyszukiwarkę jako pierwszą dostajemy odpowiedź „Emma Sulkowicz”, ale już druga brzmi „Emma Sulkowicz liar” [Emma Sulkowicz kłamczucha]. Kampus Columbii został oblepiony plakatami, na których Sulkowicz występuje jako „ładna kłamczuszka”, powstało również konto @fakerape [fałszywygwałt] gromadzące jej prześladowców na Twitterze, które jednak w końcu zostało zawieszone.
Rebecca Solnit – eseistka, aktywistka i historyczka.
Fragmenty rozdziałów „Osiemdziesiąt książek, których nie powinny czytać kobiety” oraz „Feminizm: mężczyźni nadchodzą” z książki Rebeki Solnit Matka wszystkich pytań, która ukazała się nakładem wydawnictwa Karakter w przekładzie Barbary Kopeć-Umiastowskiej.